Zaraz po tym, jak wyjadą, zwykle jeszcze jest ruch. Meldunki: gdzie się zaczepili, jak płacą, nowy adres. Pytania: co jedzą? Jaka pogoda? Czy tęsknią? Przesyłki: dokumenty z uczelni, zaświadczenia z urzędów, grubszy śpiwór. Potem wyjaśnia się, że tak już zostanie – że młodzi tam, starzy tu. I to jest jakaś stabilizacja. Często smutek, ale też moment na oddech – można się zająć sobą, zwiedzić, pojechać do młodych, niekiedy pomóc przy już tam urodzonych wnukach. Powoli w głowie lęgnie się pytanie: Jak coś mi się stanie, to co? Niepokój o młodych zamienia się w strach o siebie.
Ojców i matek emigrantów w Polsce jest trzy, maksymalnie cztery miliony. Trudno mieć żal do młodych, że szukają, podejmują wyzwania, próbują gdzieś się ułożyć po swojemu. Ale taki układ niemal zawsze oznacza ból przynajmniej dla jednej ze stron – i realny problem społeczny. W języku socjologii skutki wyjazdów dzieci można próbować wyrazić przez liczby. Prof. Krystyna Slany, dr Łukasz Krzyżowski i dr Magdalena Ślusarczyk policzyli tzw. współczynnik potencjalnego wsparcia, czyli ilu przypada tych między 15. a 64. rokiem życia, którzy mogą opiekować się starszymi, na tych w wieku 65 plus, już potrzebującymi opieki. W 2011 r. było ponad pięciu młodszych na jednego starszego. W 2030 r. będzie mniej niż trzech. Emigracja znacznie tę dziurę pogłębi. Zabraknie tych, którzy powinni pomóc najstarszym w codziennym życiu. Zapłacić rachunki, zrobić zakupy, posprzątać. Przypilnować w demencji. Poczytać, pogadać jak człowiek z człowiekiem. W dodatku wyjazdy na krócej i dłużej stają się coraz częstsze.
Bezpłatne minuty
Zaraz po tym, jak wyjadą, jest się jeszcze matką/ojcem w taki sposób, do jakiego się przywykło. Elżbieta, gdy odprowadzała córkę na Dworzec Wschodni na pociąg do Berlina, nawet się cieszyła.