Tekst ukazał się w POLITYCE w maju 2017 r.
Medycyna i wiedza o człowieku, także tym najmłodszym, może rozwijać się dzięki eksperymentom. W dawnych czasach dzieci wykorzystywane były w nich wbrew swojej woli i kosztem zdrowia. Gdy w połowie XIX w. pewien lekarz z Lyonu opublikował pracę na temat kiły, opierając się na obserwacji zainfekowanych przez niego sierot (został za to skazany na karę pieniężną), nieliczni uważali jego pracę za nieetyczną. Ryzykowne terapie i szczepionki testowano właśnie na dzieciach – psychicznie chorych albo upośledzonych. Po drugiej wojnie światowej zaczęto wprowadzać pierwsze kodeksy etyczne, które regulują uzyskiwanie zgody pacjentów na udział w badaniach klinicznych, ale problem nieletnich pozostał: czy wystarczy, że zgodę w ich imieniu wyrażą opiekunowie, od jakiego wieku powinno to uczynić samo dziecko, w jakim zakresie wdrażać do kuracji pediatrycznych nowe leki, jeśli sprawdzono je wcześniej tylko na dorosłych?
Jeszcze do lat 70. ubiegłego wieku niemowlęta wykorzystywano przy najrozmaitszych eksperymentach, sprawdzając ich odruchy – na rażenie prądem, kłucie szpilkami, polewanie lodowatą wodą. Były to metody mające potwierdzić hipotezę, że kilkumiesięczny mózg jest na tyle niedojrzały, iż nie odbiera wrażeń bólowych. A poza tym – nie zachowujemy z wczesnego dzieciństwa wspomnień, więc pamięć o cierpieniu też szybko mija i nie pozostawia śladu.
Dzieci mają głos
– Cóż to były za kuriozalne teorie, że cierpienie małych dzieci nie powoduje szkód – denerwuje się Maria J. Bielecka, psycholog z warszawskiej Poradni Specjalistycznej dla Dzieci i Młodzieży. – W limbicznej części mózgu kotwiczą się emocje związane z wczesnym okresem życia.