Zaczęło się w Ameryce, gdzie internetowa terapia stała się po prostu modna. Bo taniej, wygodniej i nowocześniej. Do Polski pomysł przyszedł z konieczności, wraz z falą wielkiej emigracji, kiedy w ciągu kilku lat wyjechało około 2 mln osób. Ci, którzy potrzebowali pomocy, ze względów językowych i kulturowych nie byli w stanie uzyskać jej w Wielkiej Brytanii czy Niemczech. – Większość naszych internetowych pacjentów to Polacy na emigracji – mówi Lidia Kowalska-Surowy, psycholog i psychoterapeutka, która w ośrodku Twój Czas od czterech lat prowadzi także terapię online. – Wyjazd z kraju, rozłąka z rodziną, przyjaciółmi, to sytuacja, w której łatwo np. o zaostrzenie stanów depresyjnych.
Komputer powiedział: to minie
To przytrafiło się Katarzynie, która zachorowała cztery lata temu, jeszcze w Polsce – i nie miała szczęścia do terapeuty. Była zaledwie po kilku miesiącach tradycyjnej terapii u polskiego psychiatry i psychoterapeuty we Wrocławiu, kiedy jej narzeczony dostał pracę w Wielkiej Brytanii. W planach był ślub i osiedlenie się na Wyspach albo, po kilku latach, powrót do Polski z pieniędzmi na mieszkanie. Lekarz Katarzyny nie zgodził się na terapię na odległość. Wypisał recepty, kazał wykupić leki na zapas i natychmiast znaleźć w Londynie polskojęzycznego psychiatrę i psychoterapeutę. Katarzyna uznała jednak, że nie stać jej na brytyjskie stawki i znalazła tańszą alternatywę. Najpierw bezpłatny czat grupowy, z psychologiem w roli moderatora, który zorientował się, że Katarzyna wymaga poważniejszej pomocy. Potem odpłatna psychoterapia: 50-minutowe wideosesje za 32 euro raz w tygodniu, co i tak wychodziło trzy razy taniej niż wizyta u specjalisty w Londynie.
Dopóki Katarzyna brała leki, jeszcze jakoś było.