Polacy dali się oszukać, wspierając fałszywą akcję charytatywną? I dobrze się stało
Organizator akcji charytatywnej „Boję się ciemności” ostatniego dnia czerwca triumfalnie ogłosił, że udało się zebrać potrzebną sumę – 500 tys. zł – i mały Antoś może już polecieć na operację do Stanów Zjednoczonych. Chyba że nie poleci, bo okaże się fikcyjny. Tak jak jego rodzice, którzy zwracali się z apelem o pomoc głównie przez mail. I tak jak groźny nowotwór, który pozbawiał chłopca wzroku.
Całe przedsięwzięcie – zorganizowane na portalu Zrzutka.pl – miało charakter crowdfundingowy. To bardzo wygodny i demokratyczny system udzielania pomocy i wspierania różnych inicjatyw: od celów charytatywnych, przez spełnianie (szeroko i różnie pojętych) marzeń, po projekty artystyczne, wystawy i gry.
Datki mogą być symboliczne albo bardzo hojne. Regulaminy poszczególnych serwisów precyzyjnie określają minimalną i maksymalną wysokość wpłat. Zaznaczają też wyraźnie, czy osiągnięcie progu minimum jest konieczne, żeby dało się z zebranych pieniędzy jakkolwiek skorzystać. Model „wszystko albo nic” – jak sama nazwa wskazuje – wymaga zebrania pełnej kwoty, którą się wcześniej samodzielnie ustaliło, w przeciwnym razie wpłaty wracają do darczyńców. Model „bierz, ile chcesz” – jak sama nazwa wskazuje – pozwala wypłacić taką sumę, jaką się zebrało, nawet jeśli do progu wciąż daleko.
Akcja „Boję się ciemności” budzi podejrzenia
Portale, które pośredniczą w organizacji akcji charytatywnych, decydują się zwykle na model drugi. Co ma sens – bo ostatecznie liczy się to, że udało się zebrać cokolwiek. Tak działa Zrzutka.pl, która posłużyła jako platforma wsparcia dla Antosia. W ogłoszeniu czytamy, że u dwuipółrocznego chłopca stwierdzono nowotwór oczu i jest groźba, że zupełnie straci wzrok.