Plaża z klasą
Jak nad Bałtykiem prezentują się różnice klasowe Polaków
Kurorty nadmorskie to główny kierunek letnich wyjazdów; wybiera je dwie trzecie Polaków. Coraz bardziej pękają w szwach. Na całej długości wybrzeża rosną nowe hotele, apartamentowce, pensjonaty, rozbudowują się stare. Wszyscy chcą na plażę. Plażowa nagość więcej zasłania, niż odsłania. Nikt nie ma wypisane na ciele, kim jest, ile ma w portfelu. Plaża zrównuje. Różnicują dopiero ceny noclegów, z których wczasowicz korzysta, a w ostatnich latach także jakość leżaków na wynajem.
Braki w górnej półce
Cena leżaków pod Grand Hotelem w Sopocie w tym roku pobiła kolejny rekord – 150 zł za dzień (na godziny nie można ich wypożyczyć). Wojciech Fułek, sopocki radny, lider ugrupowania Kocham Sopot i po trosze kronikarz kurortu, wspomina, że sopocka plaża była enklawą luksusu i za komuny. Choć mówiło się wtedy, że wybrzeże jest dla ludu pracującego, to dwie z plaż – przy Grand Hotelu i przy Łazienkach Południowych – były ogrodzone i płatne. Bilet kosztował niedużo, chyba złotówkę, ale plaża przy Grandzie uchodziła za bardziej elitarną, bo łatwo było tam spotkać artystów, pisarzy z pobliskiego domu pracy twórczej ZAiKS. Płot na kilka metrów wcinał się w morze. – Jakoś nikogo to nie raziło – mówi Fułek. – To świadczyło nie tyle o statusie, ile przydawało lekkiej elitarności. Nobilitowało. Żywiołowy rozwój Sopotu w stronę lokali gastronomicznych na każdą kieszeń jest tej elitarności zaprzeczeniem. Ilość nie przeradza się w jakość. Natomiast ekskluzywne hotele wymuszają pewne standardy.
Dziś o wcinaniu się płotu w morze nie ma mowy, bo przylegający do wody pas piasku musi być ogólnodostępny. Za nim zaczynają się ogrodzenia plaż, które miasto wydzierżawiło hotelom i barom. Sheraton swój kawałek z niewielkim wejściem od morza oznakował tablicą „Plaża prywatna.