Niejedzenie mięsa deklaruje już co dziesiąty Polak w wieku 16–34 lat. Część z tej grupy robi wyjątek dla ryb, ale niemały odsetek stanowią weganie, którzy nie tykają żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego, z mlekiem i jajkami włącznie. Co piąty Polak deklaruje, że w ostatnim roku próbował unikać mięsa, częściej wybierając warzywa (badania firmy Mintel).
Marta i Krzysiek, studenci ochrony środowiska ze specjalnością biologia morska, na dietę wegańską przeszli po obejrzeniu filmu „Chasing corals” („Ścigając koralowce”), dokumentującego bielenie, a potem śmierć rafy koralowej w najcieplejszych rejonach kuli ziemskiej. To nie był pierwszy film o ekologii, który nimi wstrząsnął. Jednak właśnie rafa była impulsem, by zrezygnować z mięsa. – Zagłada oceanu oznacza śmierć dla naszej planety, przecież 40 proc. tlenu znajdującego się w naszej atmosferze produkowane jest przez fitoplankton w oceanach – mówi Krzysiek.
Poza przemysłem wydobywczym największym trucicielem jest hodowla zwierząt na skalę przemysłową. Przestali więc z tego korzystać. Ryb i skorupiaków też nie chcą jeść (wyjątek robią czasem dla śledzi, które kroją na ćwiczeniach z anatomii, inaczej poszłyby do śmieci), bo w większości i one pochodzą z przemysłowych hodowli, a inne odławiane są w sposób rabunkowy, powodujący degradację oceanów. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat (od 1950 r.) człowiek zlikwidował 95 proc. populacji tuńczyka i dorsza, 90 proc. rekinów, halibutów, sardeli, śledzi i sardynek. Śledziowatego menhadena, niezbyt smacznej, niewielkiej ryby, kiedyś niesamowicie licznej, również zostało tylko 5 proc. Pływające w ławicach liczących miliardy osobników zasysane są z morza rurami, jak od gigantycznego odkurzacza, wprost na statek. Odławiane na masową skalę po to, by przerobić je na olej i mączkę rybną na karmę dla fermowych kurczaków.