Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Jutro kij, dziś marchewka

Wegetarianizm: więcej niż moda

Weganizm i wegetarianizm z głębokiej alternatywy, czegoś w rodzaju dziwactwa, przedostały się na salony. Weganizm i wegetarianizm z głębokiej alternatywy, czegoś w rodzaju dziwactwa, przedostały się na salony. Anna_Shepulova / Smarterpix/PantherMedia
Dla młodych Polaków weganizm okazuje się coraz bardziej atrakcyjny. W światowym rankingu miast najbardziej im przyjaznych na trzecie miejsce nieoczekiwanie wskoczyła Warszawa.
Już widać, że jarosze niedzielni powoli przyzwyczajają się do nowej kuchni i zamieniają proporcje: coraz mniej mięsa, coraz więcej zielonego.MadCircles/Getty Images Już widać, że jarosze niedzielni powoli przyzwyczajają się do nowej kuchni i zamieniają proporcje: coraz mniej mięsa, coraz więcej zielonego.

Niejedzenie mięsa deklaruje już co dziesiąty Polak w wieku 16–34 lat. Część z tej grupy robi wyjątek dla ryb, ale niemały odsetek stanowią weganie, którzy nie tykają żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego, z mlekiem i jajkami włącznie. Co piąty Polak deklaruje, że w ostatnim roku próbował unikać mięsa, częściej wybierając warzywa (badania firmy Mintel).

Marta i Krzysiek, studenci ochrony środowiska ze specjalnością biologia morska, na dietę wegańską przeszli po obejrzeniu filmu „Chasing corals” („Ścigając koralowce”), dokumentującego bielenie, a potem śmierć rafy koralowej w najcieplejszych rejonach kuli ziemskiej. To nie był pierwszy film o ekologii, który nimi wstrząsnął. Jednak właśnie rafa była impulsem, by zrezygnować z mięsa. – Zagłada oceanu oznacza śmierć dla naszej planety, przecież 40 proc. tlenu znajdującego się w naszej atmosferze produkowane jest przez fitoplankton w oceanach – mówi Krzysiek.

Poza przemysłem wydobywczym największym trucicielem jest hodowla zwierząt na skalę przemysłową. Przestali więc z tego korzystać. Ryb i skorupiaków też nie chcą jeść (wyjątek robią czasem dla śledzi, które kroją na ćwiczeniach z anatomii, inaczej poszłyby do śmieci), bo w większości i one pochodzą z przemysłowych hodowli, a inne odławiane są w sposób rabunkowy, powodujący degradację oceanów. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat (od 1950 r.) człowiek zlikwidował 95 proc. populacji tuńczyka i dorsza, 90 proc. rekinów, halibutów, sardeli, śledzi i sardynek. Śledziowatego menhadena, niezbyt smacznej, niewielkiej ryby, kiedyś niesamowicie licznej, również zostało tylko 5 proc. Pływające w ławicach liczących miliardy osobników zasysane są z morza rurami, jak od gigantycznego odkurzacza, wprost na statek. Odławiane na masową skalę po to, by przerobić je na olej i mączkę rybną na karmę dla fermowych kurczaków.

Polityka 39.2017 (3129) z dnia 26.09.2017; Społeczeństwo; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Jutro kij, dziś marchewka"
Reklama