Internet zalewa fala wpisów z hashtagiem #MeToo.
Wbrew pozorom, łatwiej napisać na Facebooku czy Instagramie i obserwować reakcje znajomych, niż wypalić na imieninowej imprezie: byłam molestowana. Tysiące kobiet w mediach społecznościowych piszą lakonicznie: to było na koloniach. W szkole. Podczas kursu na prawo jazdy. W gabinecie lekarskim. W konfesjonale. Wieczorem w klubie. W biały dzień w tramwaju.
Zaczepił mnie na chodniku. Stał za mną w kolejce do kasy. Znałam go bardzo dobrze, był moim wychowawcą. To szef, który znał moją sytuację finansową. Mąż najlepszej przyjaciółki. Lekarz prowadzący ciążę. Dziadek. Wujek. Mój tata.
Czas mija, ale ciało pamięta. To się zdarzyło przed dwudziestoma laty. Dziś rano. Byłam przed maturą. Już na emeryturze. W ostatnim trymestrze. Miałam 5 lat, może mniej.
Najwięcej kobiet pisze po prostu: „ja też”
To litania opresji. Proszę przejrzeć wpisy swoich znajomych, trudno będzie nie znaleźć choć jednej kobiety, która publicznie mówi o tym, że doświadczyła przemocy. To wbijająca w ziemię konfrontacja. Niby wszyscy wiemy o zjawisku przemocy seksualnej wobec kobiet, ale wydaje się, że to dość odległy konstrukt, dopóki nie zestawi się go z konkretną osobą. Do tego, łatwiej łączyć przemoc z fizyczną napaścią: gwałtem czy pobiciem. Niewygodnie jest uznać, że to także zaczepki, aluzje, komentarze. Molestowanie seksualne to nie tylko niechciany dotyk, ale każde nieakceptowane zachowanie, które poniża i narusza godność, a ma charakter seksualny lub odnosi się do płci. Do tego podlega subiektywnej ocenie. Co mówią terapeuci? Jeśli czujesz, że byłaś molestowana, to znaczy, że byłaś.
Dziś zamiast statystyk i wykresów widzimy kobiety z całego świata, które piszą: mnie też się to przytrafiło.