Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Myśliwym dziękujemy

Koła łowieckie pod sąd

„Nie mieliśmy u nas do tej pory bliskich spotkań z myśliwymi, ale ich nie lubimy i nie chcemy na naszej ziemi” – deklaruje Monika Sznajderman. „Nie mieliśmy u nas do tej pory bliskich spotkań z myśliwymi, ale ich nie lubimy i nie chcemy na naszej ziemi” – deklaruje Monika Sznajderman. Adam Ławnik / EAST NEWS
Najpierw „Pokot” jako polski kandydat do Oscara. Teraz kolejne wyroki wyłączające grunty prywatne z obwodów łowieckich. Myśliwi mają problem.
Polowanie poza obwodem łowieckim to po prostu kłusownictwo.RodimovPavel/PantherMedia Polowanie poza obwodem łowieckim to po prostu kłusownictwo.

Artykuł w wersji audio

Do tej pory mogli wszystko. Jeśli teren był włączony do obwodu łowieckiego, mogli urządzać polowania, nawet bez informowania właściciela. Mogli strzelać w kierunku zabudowań, wjeżdżać na teren prywatny samochodami, budować tam ambony i paśniki. Dążyli do tego, żeby właściciel, który utrudnia im polowanie, płacił grzywnę. – Nie miałem pojęcia, że jest takie dziwne prawo – mówi pan Krzysztof, który kupił kilka hektarów pod Warszawą i wyniósł się z miasta. – W sezonie łowieckim słyszałem strzały przynajmniej raz w tygodniu, przez moją ziemię chodziły nagonki, depcząc wszystko, co się da. Zdarzało mi się znajdować szczątki martwych zwierząt.

Snobistyczna rozrywka

Przez dwa lata próbował zrozumieć, jak można czerpać przyjemność ze strzelania do zwierząt. Przeglądał myśliwskie portale, wchodził na ich fora, pytał, dyskutował. – Zrozumiałem, że całe to gadanie o miłości do przyrody to tylko propaganda. Wielu myśliwych nie odróżnia świerka od jodły. Polowanie to rodzaj nałogu. Jeden z rozmówców przyznał wprost, że tu chodzi o uzależnienie od adrenaliny. No to niech jej szukają gdzie indziej – kwituje.

Wysłał pismo do sejmiku wojewódzkiego, który wyznacza obwody łowieckie, że nie życzy sobie polowań na swoim prywatnym gruncie, a gdy sejmik odmówił wyłączenia ziemi, wysłał skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. 13 października zapadł wyrok. Sprawa wygrana.

Kilka dni później dwa takie wyroki wydał Wojewódzki Sąd Administracyjny w Łodzi. Jednym ze skarżących był Karol Rajewski, burmistrz Błaszek. Początkowo próbował uwolnić od polowań całą gminę. Gdy koła łowieckie zwróciły się do niego o wydanie opinii w sprawie dzierżawy obwodów łowieckich, wystawił negatywną. Po pierwsze, uznał, że polowania stanowią zagrożenie, bo odbywają się zbyt blisko budynków mieszkalnych. A po drugie, że to nie żadna ochrona przyrody, tylko snobistyczna rozrywka, w której stawką jest cierpienie zwierząt. Z krajobrazu Błaszek znikły już kuropatwy. Bardzo rzadko widuje się zające, coraz rzadziej bażanty i sarny. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem byłoby powołanie łowczego, który dbałby o lasy, a w sytuacjach koniecznych dokonywał odstrzałów. Chciał publicznej dyskusji z myśliwymi, ale ci straszyli go tylko gigantycznymi, idącymi w setki tysięcy, odszkodowaniami, które rzekomo będzie musiał płacić rolnikom, gdy zakaże polowań. Burmistrz to sprawdził; na terenie jego gminy kwoty wypłacane przez koła łowieckie rolnikom to około 19 tys. zł rocznie. Rajewski nie doczekał się poważnej dyskusji. Starosta sieradzki zbagatelizował negatywną opinię burmistrza i wydzierżawił obwody łowieckie kołom. W tej sytuacji burmistrz skierował sprawę do WSA o wyłączenie choć własnej ziemi z obwodu i ją wygrał. Teraz ma zamiar rozpocząć kampanię społeczną i zachęcać innych do wypraszania myśliwych z terenów prywatnych.

Najgłośniejsza była sprawa przed krakowskim Sądem Administracyjnym, bo tam o wyłączenie prywatnej ziemi z obwodu łowieckiego zwróciło się sześcioro właścicieli gruntów, m.in. małżeństwo pisarzy i wydawców: Monika Sznajderman i Andrzej Stasiuk. – Nie mieliśmy u nas do tej pory bliskich spotkań z myśliwymi, ale ich nie lubimy i nie chcemy na naszej ziemi – deklaruje Monika Sznajderman. – Chcemy mieć pewność, że nikt tu nie zacznie strzelać. Uzyskali ją. 18 października w Krakowie zapadł korzystny wyrok w ich sprawie. Podobnie jak w pozostałych pięciu. Od myśliwych udało się uwolnić m.in. właścicielom stadniny w Beskidzie Niskim, którzy posiadają ponad 300 ha lasów i łąk.

W sejmiku lub w sądzie

Takich przypadków jest już w całej Polsce ponad dwadzieścia. Stało się to możliwe dzięki wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego z lipca 2014 r., który uznał, że przepisy obejmujące prywatny teren reżimem łowieckim, bez możliwości wyrażenia sprzeciwu przez właściciela, naruszają konstytucyjne prawo własności. Okres vacatio legis wynosił 18 miesięcy. W tym czasie prawo łowieckie miało zostać znowelizowane. Zabrała się za to grupa sejmowych myśliwych, którzy wymyślili, że aby właściciel mógł wyrazić sprzeciw, musi przed sądem dowieść, że kieruje się przesłankami religijnymi lub ideowymi. Tak absurdalnego przepisu nie udało się przeforsować nawet w tym Sejmie. Werdykt Trybunału wszedł w życie w styczniu 2016 r. i od tej pory wyroki sądów administracyjnych są jednobrzmiące. Żadna ze skarg nie została oddalona. Za każdym razem zapadają decyzje korzystne dla właścicieli.

Skarżących można podzielić na kilka kategorii: lokalne wcielenia pani Duszejko, czyli ludzi, którzy wyrażają głęboki etyczny sprzeciw wobec polowań; tych, którzy chcą spokoju i bezpieczeństwa na swoim terenie; skonfliktowanych z myśliwymi rolników i osoby sprzeciwiające się lokalnym układom, w których wójt, pan i pleban wspólnie rządzą i polują – ocenia Adam Kuczyński, radca prawny specjalizujący się w sprawach o wyłączenia prywatnej ziemi z obwodów łowieckich. Współpracuje z Ośrodkiem Działań Ekologicznych Źródła z Łodzi, który przecierał sądowe szlaki.

Krzysztof Wychowałek, z ODE Źródła, opowiada, że kilkuhektarowa działka leśna w okolicy Przedborza, której jako stowarzyszenie są właścicielami, posłużyła jako eksperyment prawny. – Już kilka dni po uprawomocnieniu się wyroku Trybunału wysłaliśmy skargę do sejmiku wojewódzkiego, a gdy została odrzucona, poszliśmy do sądu i wygraliśmy – mówi. – Gdy pochwaliliśmy się na Facebooku, o sprawie zrobiło się głośno. Telefonów i maili z pytaniami było tyle, że przygotowali stronę internetową zakazpolowania.pl, gdzie tłumaczą krok po kroku, jak uzyskać wyłączenie ziemi z obwodu łowieckiego, z gotowymi wzorami pism do pobrania. W pierwszym tygodniu mieli 50 tys. wejść.

Początkowo wielu zniechęcał fakt, że w razie odrzucenia skargi przez sejmik trzeba ze sprawą iść do sądu. Ale rozprawy przed sądami administracyjnymi mają swoją specyfikę; wystarczy wysłać skargę, nie trzeba składać zeznań ani być obecnym na rozprawie. Barierą może być opłata sądowa wysokości 300 zł, ale w przypadku wygranej można się ubiegać o jej zwrot. – Początkowo myśliwi nas wyśmiewali. Bagatelizowali, że nikomu nie będzie się chciało w to bawić – wspomina Krzysztof Wychowałek. – Straszyli gniewem rolników, którym koła łowieckie płacą odszkodowania za wyrządzone przez dzikie zwierzęta szkody. My też byliśmy przekonani, że nasz target to będzie głównie miejska ekohipsterka, która odziedziczyła jakąś ziemię po dziadkach albo ludzie autentycznie zagrożeni rykoszetem. Okazało się, że całkiem spora grupa to właśnie rolnicy.

Po prostu potrafią liczyć. Wielu ma dość użerania się o pieniądze z kołami łowieckimi, które zaniżają wartość szkód, zwlekają z wypłatami. A wyłączenie ziemi z obwodu łowieckiego nie ma wpływu na możliwość ubiegania się o odszkodowania. W takich sytuacjach odpowiada za nie Skarb Państwa, a konkretnie zarząd województwa. Przysyła biegłego rzeczoznawcę, który obiektywnie wycenia szkody. Wypłaty są uczciwe i terminowe. O tym, że stosunki między rolnikami a myśliwymi dalekie są od idylli, świadczy choćby tytuł artykułu w „Tygodniku Poradniku Rolniczym”, który ukazał się po wygranej przez Źródła sprawie – „Wyzwoleni spod łowieckiego reżimu”.

Znikające obwody

Polem konfliktu są nie tylko pieniądze, ale też fakt, że polowania bywają dla rolników uciążliwe i niebezpieczne. Już kilka lat temu posłanka PiS Maria Zuba w interpelacji przytaczała relację rolnika z Dolnośląskiego, który w czasie prac polowych na swoim terenie zauważył kilkunastu uzbrojonych w długą broń mężczyzn. Szykowali się do strzałów, mimo że w pobliżu stał jego samochód terenowy, zatem powinni zakładać, że w pobliżu ktoś się znajduje. Gdy podszedł do nich i zażądał, by opuścili teren, stwierdzili tylko, że są w obrębie okręgu łowieckiego. „Myśliwi na mojej prywatnej ziemi (70 ha) za opłatę 8 zł rocznie (tyle wynosi dzierżawa, jaką koło łowieckie płaci dla starostwa powiatowego i gminy) mają prawa większe niż ja. Korzystają z moich pól dzień i noc, a to ja płacę podatki za tę ziemię. To na mojej ziemi zwierzęta się żywią. To na mojej ziemi powstają szkody, za które nikt nie płaci. To na mojej ziemi chodzą osobnicy z bronią, którym nie mogę zabronić strzelania” – podsumowuje rolnik.

I to właśnie dzięki skargom rolników doszło do całkowitego wyłączenia pięciu obwodów łowieckich. Tereny, na których wprowadzono zakaz polowań, były na tyle duże, że to, co zostało, przestało spełniać definicję obwodu. W okolicach Siewierza zakaz obejmuje ponad 17 tys. ha lasów, od zbiornika Świerklaniec, przez Pyrzowice, Siewierz, aż do Zawiercia. W Zielonogórskiem zniknęły w ten sposób dwa obwody w okolicach Żagania.

Nic się nie stało?

Myśliwi początkowo próbowali udawać, że nic się nie stało. Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych wydzierżawiła kołom łowieckim nieistniejące obwody w okolicach Siewierza na kolejnych 10 lat; polowania trwały. Dopiero interwencje radcy Adama Kuczyńskiego uświadomiły kołom, że orzeczenie sądu jest prawomocne, a obwody nie istnieją. Myśliwi podpisali oświadczenie, że nie będą już na tych terenach polować. W Zielonogórskiem sytuacja jest trudniejsza. – Tam działają dwa koła. Jedno lokalne, w którym poluje starosta, i drugie warszawskie. Facet organizuje zbiorowe polowania dla dewizowców – opisuje Krzysztof Wychowałek. – Złożyli wniosek do sądu o wznowienie postępowania, ale został odrzucony. Wyrok jest jasny. Uchwała sejmiku została uchylona jako niezgodna z prawem. Kropka. Mimo to polowanie aż huczy.

Dlatego Źródła skierowały sprawę do sądu cywilnego. Polowanie poza obwodem to po prostu kłusownictwo. Sąd na pierwszej rozprawie zażądał dostarczenia dowodów, że polowania trwają. – W przypadku koła warszawskiego to będzie bardzo łatwe. Nadal ogłasza i reklamuje swoją ofertę, a terminy zbiorowych polowań porezerwowane są w gminie aż do stycznia. Co do koła lokalnego, to jeszcze zbieramy dowody – deklaruje Wychowałek.

Myśliwi już się zorientowali, że sprawa jest poważna. W październikowym numerze „Braci Łowieckiej” ukazał się artykuł pt.: „Znikające obwody”, w którym czytamy: „Problem przestał być marginalny i z pewnością zacznie przybierać na sile”. Z pewnością. Kolejne sprawy o wyłączenie prywatnej ziemi z polowań są już na wokandach sądów administracyjnych w Poznaniu, Wrocławiu i Lublinie.

Polityka 43.2017 (3133) z dnia 24.10.2017; Społeczeństwo; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Myśliwym dziękujemy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Nowe leki na odchudzanie podbijają świat. Czy właśnie odkryliśmy Święty Graal?

Czy nowe leki na odchudzanie, które właśnie zalewają zachodnie rynki, to największa rewolucja w medycynie od czasów antybiotyków? Jeśli tak, to może nas czekać również rewolucja społeczna.

Paweł Walewski, Łukasz Wójcik
23.09.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną