Patrycja Konkel, liderka stowarzyszenia Lęborskie Dziewuchy (w trakcie rejestracji), ma trzydzieści parę lat i dwie córki. Nie powie, czym się zajmuje. Tylko że w pracy sama jest sobie panią. To ważne, bo po czarnym poniedziałku rok temu były prośby o usunięcie części zdjęć z Facebooka, podobnie po protestach przed sądami. Do strachu przed zbłaźnieniem się, przed brakiem odzewu w otoczeniu, w ostatnich latach doszedł w Polsce nowy strach – przed ujawnieniem poglądów politycznych. W marcu 2017 r. aż 58 proc. respondentów CBOS uważało, że lepiej mieć się na baczności, niż swobodnie wypowiadać opinie polityczne. Tuż po upadku komuny podobnego zdania było 33 proc. Polaków.
Także Beacie Siemaszko, gdy zbierała podpisy pod projektem „Ratujmy kobiety” w Siemiatyczach (15 tys. ludności), zdarzało się słyszeć: popieram, ale obawiam się podać swój PESEL. Nie pomagały tłumaczenia, jaka jest dalsza droga podpisów i że zagrożenia nie ma. Siemaszko podkreśla, że kobiety w małych miejscowościach jeszcze nie nawykły do tego, że mają swoje zdanie, inne niż męża czy ojca.
Katarzyna Kotula i jej koleżanki z Gryfińskiego Strajku Kobiet początkowo nie zaryzykowały protestu w Gryfinie (21 tys.), bo uznały, że łatwiej będzie zorganizować wyjazd ludzi do Szczecina. W ciemno wynajęły dwa busy niepewne, czy je zapełnią. Ale przyszło 120 osób i potrzebny był dodatkowy transport.
W Helu (3 tys. mieszkańców) na pierwszych Czarnych Protestach byli tylko ludzie, którzy czuli się zawodowo niezależni: w sumie 12 osób. Marsz razem z żoną i nastoletnią córką zorganizował Marek Chroń, miejscowy radny, bezpartyjny, działacz KOD. Latem na protestach w obronie sądów w Helu czarno było od ludzi. Szli z molo w Juracie pod siedzibę prezydenta RP i pokazywały ich różne telewizje.