Joanna Leszczyńska
23 stycznia 2018
Seniorki na przedszkolnych scenach
Babcia nie posiedzi w domu
Szybują w rejony metafory, rymu, celnego słowa. Grupa seniorów z tym, co napisze, frunie do dzieci. Ostatnio także do dorosłych.
Wiersze, jakie w młodości Elżbieta Boryniec pisała dla swoich dzieci, lądowały w szufladzie. Sporadycznie jej utwory dla dorosłych ukazywały się w czasopismach. Mąż robił karierę naukową, ona była lektorką angielskiego na uczelniach. Dekada za dekadą, do emerytury. W życiu zrobiła się luka, kiedy wnuczka poszła do przedszkola i Elżbieta nie musiała już tak często jeździć do Warszawy, żeby się nią opiekować. Piszące babcie były dla niej niczym gwiazdka z nieba. Początkowo nie mogła się przemóc, by wyjść na scenę.
Wiersze, jakie w młodości Elżbieta Boryniec pisała dla swoich dzieci, lądowały w szufladzie. Sporadycznie jej utwory dla dorosłych ukazywały się w czasopismach. Mąż robił karierę naukową, ona była lektorką angielskiego na uczelniach. Dekada za dekadą, do emerytury. W życiu zrobiła się luka, kiedy wnuczka poszła do przedszkola i Elżbieta nie musiała już tak często jeździć do Warszawy, żeby się nią opiekować. Piszące babcie były dla niej niczym gwiazdka z nieba. Początkowo nie mogła się przemóc, by wyjść na scenę. Bo jak starsza pani ma udawać ptaszka? Potem to ona wymyśliła, żeby ubierać się w kostiumy i wiersze mówić w formie dialogu z drugą osobą, bo jest ciekawiej. A dzieci to trudny widz, który szybko się nudzi, zauważy fałsz czy pomyłkę i przestanie słuchać, a nawet wyjdzie. Toteż trzeba było pomyśleć o ruchu scenicznym i warsztatach z zawodową aktorką, żeby zasłużyć na śmiech, płacz i oklaski. I na okrzyki z widowni: Dlaczego nie ma dziś dziadka? A gdzie jest babcia Jadzia? Kiedy wchodzą do przedszkola lub szkoły i z toreb wystają im dziwne stroje i miotły, zaczyna się szmerek – o, już przylecieli. Trochę nie z tego świata. Bo na scenie można zobaczyć zupełnie inną babcię od tej, która w domu smaży naleśniki, ogląda seriale, wyciąga wnuka sprzed komputera na spacer. Ta jest przebrana za czarownicę lub wronę. Całkiem inny jest też dziadek, który raz jest lwem, a raz strachem w polu. Barbara Maciejewska, która popisowo wciela się w rolę czarownicy Trambuliny, kiedy ma przed sobą widownię, czuje się jak ryba w wodzie. Marzyła o aktorstwie, ale nie dostała się do szkoły filmowej. Chłopak, w którym się kochała, poszedł na ekonomię, ona za nim. Pamiątką po tej miłości został dyplom ekonomistki. Do Babć przyciągnęła ją – poza niewygasłym uczuciem do aktorstwa – niechęć do siedzenia w kapciach przed telewizorem. – Początkowo zarzekała się, że do pisania się nie nadaje, ale idzie jej naprawdę bardzo dobrze – chwali Barbarę dr hab. Beata Śniecikowska, literaturoznawczyni i historyczka sztuki z PAN, konsultantka grupy seniorów Babcie w Locie (z Dziadkiem), wcześniej znanej w Łodzi jako Latające Babcie. Puenta z pazurem Nina Strzemieczna, niegdyś urzędniczka na Uniwersytecie Łódzkim, przy łóżku ma notes i ołówek, żeby o każdej porze dnia i nocy zapisać pomysł, który będzie zaczynem wiersza lub opowiadania. Szczególnie trudno jest wznieść się na wyżyny, kiedy trzeba napisać na zadany temat, mało wdzięczny dla poetyckich uniesień, jak np. dbanie o zęby. Ale Nina tak drążyła swoją wyobraźnię, że wiersz „Dziura w zębie” wypadł zdaniem Beaty Śniecikowskiej świetnie: „Panny zarazeczki włożyły szpileczki,/ciemne sukieneczki,/próchniczne bluzeczki,/a do torebeczki/dłutka i młoteczki…”. Pisanie to może i magia, ale przede wszystkim ciężka praca. – Beata ciśnie nas – mówi Elżbieta Boryniec, która nigdy nie wie, czy może już postawić kropkę, więc spotkanie z literaturoznawczynią z PAN uważa za jedną z największych przygód swojego życia. – Kiedy nam się wydawało, że wiersz jest absolutnie skończony, mówiła: Ten rym mógłby być bardziej oryginalny, tutaj lepsza puenta, tu dodaj coś z pazurem. Wierszyki wracały do nas dwu-, trzykrotnie. Beata Śniecikowska pokazywała na przykładzie poważnej poezji rozmaite chwyty pozwalające unikać infantylizmu, tłumaczyła, co jest wtórne, a co szybko staje się wodolejstwem i grafomanią. I że dzieci trzeba traktować po partnersku. Przyznaje – niektóre opowiadania i wiersze seniorów umiarkowanie rokowały. Elżbieta Boryniec nauczyła się przyjmowania uwag z pokorą. Dzięki temu powstał „Bal butów”. Oto pod nieobecność właścicielki, współczesnej żony modnej, z szafek i rozmaitych schowków powychodziły buty i zaczął się bal: „Sandał sambę tańczy solo/balerinki w parze wolą/półbut wpadł w rytmiczne drgania/sztyblet sztywno mu się kłania/patrząc na to adidasy/też zaczęły wygibasy/tańczą żwawo, bez wytchnienia,/wieża ciągle rytmy zmienia./Botki tańczą boogie-woogie,/za to kalosz, krokiem długim,/posuwiście – poloneza./Ciągle rytmy zmienia wieża”. Anna Ubysz czasem na słowa krytyki się buntowała. Może dlatego, że była nauczycielką, a te – jak mówią złośliwi – wszystko wiedzą najlepiej. Beata skrytykowała np. jej tekst o człowieku, który znalazł pod ławką twór zwany sumieniem. Wiele niedokończonych prac Anny siedzi w pamięci komputera i czeka na swój czas. – Teraz rozumiem, co nasza noblistka Wisława Szymborska miała na myśli, kiedy mówiła, że nad wierszem można pracować całe życie – wzdycha. Do swojego opowiadania „Roztrzepane wróżki” rzadko zagląda, bo boli jak życie w realu. Przytulicja, Gestia i Sentencja – wymyślone przez Annę wróżki – wciąż szukają kluczyka do trzech skrzyń, w których zamknęły zdania i gesty pozwalające na przytulenie autystycznego chłopczyka. W realnym świecie to 6-letni Antoś, jej wnuk. Anna wierzy, że kiedyś najbliżsi znajdą klucz do tych skrzynek. Pisanie nie leczy, ale chyba łatwiej było jej przyjąć do wiadomości chorobę Antosia. Była szczęśliwa, gdy zilustrował kilka jej utworów. Życie niejeden raz ją zaskoczyło, ale ta przygoda z literaturą wyjątkowo. Bywa, że najbliżsi są zazdrośni o częste odloty z domu. Nina Strzemieczna żartuje, że małżonkowie Babć postanowili założyć towarzystwo mężów opuszczonych. Na razie jedynym Dziadkiem, który przyłączył się do Babć, jest Eugeniusz Dolat. Doleciał do grupy, kiedy w ręce wpadła mu książeczka z ich utworami. Z wykształcenia technik mechanik, potem właściciel firmy rzeźbienia w drewnie (nadal rzeźbi figurki szachowe), pisywał dla dzieci od niedawna. Nieśmiały, początkowo stronił od występów. Babcie chwalą, że sypie wierszami jak z rękawa, a i na scenie nabrał pewności. Nie rozstaje się ze słownikiem języka polskiego. Bo rym ogranicza (a on mimo to rymy lubi), trzeba szukać właściwego słowa. „Od rzeczy/skrzeczy/ropucha noc całą,/a ja śpiący,/ziewający/męczę się z zakałą” – to wspaniała gimnastyka dla umysłu. Beata Śniecikowska, specjalizująca się m.in. w badaniu awangardowej poezji dźwiękowej i wizualnej, chwali swoich seniorów za otwartość. Z powodzeniem uczy rozbijania tworzydeł (jak powiedziałby Tadeusz Peiper, poeta i guru awangardy krakowskiej lat 20. ubiegłego wieku), czyli żeby uciekali od zbanalizowanych klisz językowych, żeby nie pisali tylko sylabicznych strof o zajączkach i lesie. Choć ich pokolenie nie słyszało w szkole o wynalazkach poezji dźwiękowej, byli ciekawi, jak dźwięk można wykorzystać w twórczości. Całkiem udane i różnorodne były te próby. Eugeniusz Dolat w wierszu „Jesienność” pisze: „Rży wietrzysko, świszczy w uszach,/chłoszcze trzciny i porusza,/bezlitośnie, zamaszyście,/wysuszone szarpie liście,/strząsa, szasta, szura, chrzęści,/coraz silniej, coraz częściej./Trzeszczą, skrzypią świerki, cisy,/wszystko sowa we śnie słyszy”. Z kolei Anna Ubysz w miniaturce prozy „Koncert na sześć instrumentów miejskich” dała się porwać niczym niegdyś futuryści trudnemu pięknu wielkiego miasta: „Przepełniony autobus zakaszlał »ehe, ehe« całą mocą swojego zużytego silnika, zatrąbił żałośnie »truuutuuutuu, fiuuu« i ruszył »buuuuu-buuuucząc«. Na skrzyżowaniu tramwaj zazgrzytał sopranem »wiiiiiii«”. Babciny skwerek Latające Babcie, poprzedniczki Babć w Locie (z Dziadkiem), wymyśliła ekonomistka Urszula Machcińska, kiedy bank wysłał ją na emeryturę. Gdy tylko usłyszała w telewizji, że stowarzyszenie kobiety.lodz.pl organizuje warsztaty pisania bajek „Babcia nadaje”, natychmiast chwyciła za telefon. Wcześniej tworzyła do szuflady, czasem była nagradzana w bankowych konkursach literackich. Po zajęciach z bajkopisania szkoda było zmarnować potencjał piszących seniorek i wymyśliła Latające Babcie. Pomysł spodobał się komisji konkursowej Towarzystwa Inicjatyw Twórczych Ę, więc Babcie, wsparte finansowo, dostały skrzydeł. W ciągu ośmiu lat wydały dziewięć książek ze swoimi utworami. U szczytu powodzenia grupy Urszulę dopadła nieuleczalna choroba. Ale nawet ze szpitala dyrygowała nowym projektem konkursowym, choć Elżbieta Boryniec namawiała: zrezygnujmy. Ale Urszula nie chciała słuchać. Pisała do końca. Wiele jej wierszy jest zapisem wspólnych chwil z jedyną wnuczką. Jeszcze przed jej śmiercią ukazały s
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.