Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Zabawieni

Czy dzieci potrzebują tylu zabawek?

Trzylatek w zetknięciu z za trudną zabawką wpada w irytację i bezradność. Trzylatek w zetknięciu z za trudną zabawką wpada w irytację i bezradność. Jasmin Merdan / Getty Images
Kilogramy klocków, wagony pluszaków, armie mówiących lalek, hałdy plastikowych samochodów. Wciąż znajdujemy okazje do zarzucania dzieci zabawkami. Tylko po co?
Kupują nie tylko rodzice, ale babcie, ciocie, wujkowie, znajomi mamy i taty, niepowołani do tego, by uczestniczyć w rytuale redukowania poczucia winy z powodu braku uwagi.Gregory Costanzo/Getty Images Kupują nie tylko rodzice, ale babcie, ciocie, wujkowie, znajomi mamy i taty, niepowołani do tego, by uczestniczyć w rytuale redukowania poczucia winy z powodu braku uwagi.

Iwona, redaktorka w wydawnictwie naukowym: – Na drugie urodziny syna przyjaciół przyszliśmy z dwiema ładnie wydanymi książeczkami za kilkadziesiąt złotych. Okazało się, że rodzice jubilata przewidzieli prezenty dla dzieci-gości, żeby im się nie nudziło. Córka dostała Barbie na jednorożcu, a syn – dużego nerfa; każda zabawka o wartości grubo powyżej stówy. Iwona przyznaje, że był to swoisty rekord. Ale normą stało się, że na zwykłą weekendową kolację większość znajomych niezmordowanie przynosi upominki dla dzieci – drogie puzzle, zestawy klocków: – To krępujące i zobowiązujące. Nie jesteśmy ubodzy, ale nie stać nas, aby w rewanżu wciąż kupować podobne zabawki, a nasze dzieci aż tylu rzeczy nie potrzebują. Ich wspólny pokój ma 13 m kw. Regały są wypełnione po sufit. Były próby rozmów na ten temat, apele, ale bez odzewu.

Obustronne upominki dla dzieci stały się niezbywalnym elementem każdego spotkania. Producenci i sprzedawcy zabawek mają się dobrze, rynek od lat rośnie. Paweł Szmidt z firmy badawczej RMD Research ocenia, że część rynku, którą obserwuje jego firma, jest dziś warta ok. 650 mln zł, tj. prawie 5 proc. więcej niż w poprzednim roku. A dodatkowa sprzedaż, za co najmniej kilkaset milionów, toczy się w handlu internetowym, specjalistycznych sieciówkach oraz w tysiącach samodzielnych sklepików z zabawkami, zbyt rozdrobnionych, by do wszystkich dotrzeć.

Według Marka Jankowskiego, wydawcy pisma „Branża Dziecięca”, trudno mówić o wyraźnym efekcie 500+, ale wiadomo, że najwięcej i najczęściej wydają rodzice z miast, w których są centra handlowe, choć niekoniecznie bogaci. – W każdym centrum jest jakiś sklep z zabawkami, i przy okazji cotygodniowych zakupów się do niego zagląda. W mniejszych miejscowościach, gdzie jest kiosk albo jeden sklepik, zabawki tak nie pchają się w oczy.

Polityka 10.2018 (3151) z dnia 06.03.2018; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Zabawieni"
Reklama