Czyściciele wieżowców
Spółdzielnie mieszkaniowe: łakomy kąsek dla cwaniaków
Spółdzielnie mieszkaniowe – a mamy ich 3,6 tys. – to tysiące metrów kwadratowych atrakcyjnych gruntów w prestiżowych lokalizacjach, często w centrach miast, tysiące wieżowców, a w nich miliony mieszkań (4 mln członków spółdzielni). Te potężne majątki, osiedla często rozproszone po różnych dzielnicach, zarządzane bywają mało przejrzyście, na dodatek przez osoby, których kompetencje menedżerskie nie są warunkiem wymaganym przy wyborze. Za rekomendację wystarcza np., że jest się żoną wcześniejszego prezesa. Nic dziwnego, że spółdzielnie mieszkaniowe stają się łakomym kąskiem dla różnej maści cwaniaków, tym bardziej że interesy na reprywatyzacji się kończą. A po czyszczeniu kamienic może nas czekać czyszczenie całych wieżowców.
Wystarczy znaleźć odpowiednio źle zarządzaną spółdzielnię, ze słabą kontrolą, zadłużyć ją, nawet zobowiązaniami wziętymi z kosmosu, a potem obciążyć hipoteki spółdzielczych nieruchomości, nawet wielokrotnie zabezpieczając ten sam dług na kilku nieruchomościach (znany jest przypadek nadzabezpieczenia nawet o 450 proc.). I gdy spółdzielnia upadnie, czekać, aż lokatorzy nieświadomi tego obciążenia, chcąc się ratować, będą przekształcać mieszkania własnościowe w odrębną własność. Wpadając z deszczu pod rynnę. Bo wtedy – wedle orzeczeń Sądu Najwyższego – cały hipoteczny dług spółdzielni zaczyna ciążyć na każdym przekształconym mieszkaniu, a ich właściciele stają się dłużnikami wierzycieli spółdzielni. W Polsce to jeszcze nie ten etap, gdy tysiące mieszkańców zostają na bruku, ale wśród wielu historii, które wydarzyły się w ostatnich latach, tylko przypadki lub wręcz cuda sprawiały, że jeszcze się tak nie stało. Ale się stanie – jeśli nic się nie zmieni w przepisach i podejściu prokuratury. Będzie kolejny nośny temat dla nowej komisji śledczej.