Wielkie wrażenie zrobił na Polsce pogrążony w żałobie Gdańsk. To gigantyczne serce gorejące na placu Solidarności, to niekończące się, mimo dojmującego chłodu, wielogodzinne stanie w kolejce, by na moment pochylić głowę przed trumną prezydenta Pawła Adamowicza. Te tłumy uczestniczące najpierw w manifestacjach przeciwko przemocy, a potem w wielogodzinnych uroczystościach żałobnych. Z jednej strony jest podziw, że gdańszczanie z nawiązką zdali egzamin z bycia wspólnotą. A z drugiej strony – poruszający wywiad z Jolantą W., matką zabójcy prezydenta Adamowicza, który ukazał się 21 stycznia br. w „Dużym Formacie”, magazynie „Gazety Wyborczej”. Ten wywiad każe postawić pytanie, czy jest w tej gdańskiej wspólnocie miejsce dla rodziny Stefana W., zabójcy Pawła Adamowicza. Bo powinno być, jeśli manifestowane dobre emocje są głębokie i szczere.
Czytaj także: Śmierć Pawła Adamowicza obudziła w nas tęsknotę do innej polityki
Bezsiła najbliższych
Matka Stefana W. zrobiła, co w jej mocy, aby zapobiec tragedii – doniosła policji na własnego syna, jeszcze nim wyszedł z więzienia. Bo uznała, że będzie stanowił zagrożenie. Choć taki donos to dla matki dramatyczny wybór. Teraz mówi: „Nikt się później ze mną nie kontaktował. Skończyłam resocjalizację, rozumiałam, co się dzieje, ale skoro mój syn został wypuszczony, nie wińcie mnie, proszę, ani moje dzieci. Co mieliśmy zrobić?”.
Szczegółowo relacjonuje przebieg kary, jaką Stefan W.