Mecenas Józef Dębiński, syndyk masy upadłościowej po Amber Gold, nie kryje goryczy. – Kiedy przyszedłem do Amber Gold, w kasie firmy było 600 zł. Dziś jest prawie 70 mln zł. Włożyłem całą swoją energię w odzyskanie tych pieniędzy. Ale zdaję sobie sprawę, że mogę nie usłyszeć słowa dziękuję. Swoje obawy buduje na konkretach, bo do biura dzień w dzień dzwonią kolejni poszkodowani, którzy cierpliwość stracili jakieś pięć lat temu. Teraz bezsilność zaprawiają złością, co daje mieszankę wybuchową. Powodem frustracji jest obietnica otrzymania 12 groszy z każdej zainwestowanej złotówki w Amber Gold.
– Z czego mam się cieszyć? 12 groszy ze złotówki to mi obiecali jako odsetki. A po drodze wyparowało 48 tys. zł, które wpłaciłem – denerwuje się pan Zdzisław. Z zawodu jest mechanikiem samochodowym, co – jak sam mówi – nie ułatwia mu odbierania sprawy ze spokojem. – Prostym człowiekiem jestem. Pod siebie to wszystko w głowie układam. Pan sobie wyobraża, że ja ludziom samochodu po siedem lat nie naprawiam? Albo że biorę pieniądze, a aut nie oddaję? Państwo z dykty i tektury. A jak się dowiedział, że Marcin P., prezes Amber Gold, ma szansę dostać 8 tys. euro odszkodowania, zaproponowanego przez Trybunał w Strasburgu za zbyt długi areszt, to aż się poszedł do apteki ciśnieniomierzem przebadać.
Po stronie oskarżonego też nie ma entuzjazmu. Po pieniądze z odszkodowania od razu zgłosił się syndyk. Proces co prawda ma szansę skończyć się w marcu, ale obrońca nie ma złudzeń, jaki będzie wyrok. – Obserwując przebieg postępowania sądowego oraz społeczny i polityczny odbiór sprawy, przypuszczam, że mój klient dostanie 15 lat i będzie tę karę do ostatniego dnia odbywał – mówi mecenas Michał Komorowski, który broni twórcę Amber Gold w procesie karnym.