Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Jeszcze o naszych okupantach

Polska weszła do zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej (katolickiej), ale sprawy mogły tak się potoczyć, że stałaby się prawosławna. Polska weszła do zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej (katolickiej), ale sprawy mogły tak się potoczyć, że stałaby się prawosławna. Gustavo Moreno / Unsplash
Czy tradycja wystarcza, aby twierdzić, że powiązanie wyrażone w słowach „Polak katolik” jest jedyną trafną charakterystyką naszej narodowej rzeczywistości?

Wprawdzie od kilkudziesięciu lat jestem człowiekiem niewierzącym, ale jeszcze pamiętam to i owo na temat liturgicznych obowiązków świeckiego katolika. Obejmują one uczestnictwo w niedzielnym nabożeństwie i kilku innych uroczystościach religijnych w ciągu roku, systematyczne modlitwy (rano i wieczorem), spowiedź (plus odbycie pokuty, o ile taka została zalecona) przynajmniej raz w roku czy zachowywanie przepisanych postów.

To jest absolutne minimum. Jeśli wierzący uznaje, że powinien uczestniczyć w sferze religijnej w większym stopniu, może np. chodzić do kościoła codziennie czy spowiadać się raz na tydzień, to jego decyzja, pochwalana przez władzę duchowną, ale nie stanowi spełnienia obowiązku. Są pewne zachowania rytualne, które uznaje się za tradycyjne i w tym sensie zalecane, np. przeżegnanie się przed kościołem lub przydrożnym wizerunkiem religijnym, uklęknięcie (rzecz już rzadko spotykana) przed księdzem niosącym sakramenty czy pocałowanie duchownego w rękę. Swego czasu procesje w Boże Ciało przechodziły ulicami, ale i ten zwyczaj wygasa.

Czytaj także: Prześwietlamy majątek Kościoła

Procesja w Boże Ciało i nieprzejezdne drogi

Radykalni krytycy religii uważają, że liturgia jest wyłącznie sposobem podporządkowywania wiernych instytucjom religijnym, często z powodów merkantylnych, np. im więcej uroczystości, tym więcej „tacowego”. Powtarzając to, co napisałem w poprzednim felietonie, nie zgadzam się z tą oceną. Rytuał jest nieodłącznym atrybutem religii i w przekonaniu wiernych stanowi łącznik między nimi a światem nadprzyrodzonym. Nie ma powodu, aby kwestionować szczerość działań liturgicznych, a to, że mają one wymiar finansowy, nie jest niczym zadziwiającym. W końcu duchowni wykonują pracę na rzecz wiernych i nic dziwnego, że są wynagradzani. Rozmaite patologie w tej dziedzinie są, przynajmniej ze świeckiego punktu widzenia, zrozumiałe – rytuały w sferze profanum też mają wymiar merkantylny.

Powyższe uwagi sugerują, aby odróżnić liturgię w sensie ścisłym, tj. związaną z przebiegiem działań religijnych uznanych za obowiązkowe, i w sensie szerszym, tj. taką, w ramach której mieszczą się zachowania, by tak rzec, ponadnormatywne. Problem w tym, że granice tej drugiej sfery są trudne, o ile w ogóle możliwe do określenia.

Opowiem teraz dwie konkretne historyjki. Jakieś 20 lat temu miał miejsce konflikt o to, czy dopuszczalne jest modlenie się na wspólnym podwórku – niektórzy mieszkańcy, nawet wierzący, uważali, że to kościół, a nie podwórko, jest miejscem odprawiania modłów. Miejscowy kapłan stwierdził, że protestujący nie wiedzą, co to znaczy pięknie się różnić.

Kilkanaście lat temu jechałem na lotnisko z Suchej Beskidzkiej do Krakowa. Po drodze trafiliśmy na procesję (był to dzień Bożego Ciała). Droga była nieprzejezdna przez jakieś pół godziny. Dwa policyjne motocykle stały w poprzek drogi, a funkcjonariusze klęczeli i modlili się. Podszedłem do nich i powiedziałem, że jednak droga (w tym wypadku wojewódzka) powinna być przejezdna. Spojrzeli na mnie ze zdumieniem. Jeden powiedział: „Przecież my ochraniamy procesję na rozkaz naszego komendanta”. Nie mogli zrozumieć, że droga publiczna służy jednak czemuś innemu niż uroczystość religijna.

Czytaj także: Obrzędy i zwyczaje rodzinne. Religijne czy nie?

Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą

Oba zdarzenia, w końcu dość banalne, ilustrują rozszerzenie sfery sacrum poza jej nawet dość szeroko zakreślone granice. Ale mamy notorycznie do czynienia z symbolami religijnymi w urzędach, szkołach publicznych, religijnymi dodatkami („Tak mi dopomóż Bóg”) do tekstów ślubowania urzędników państwowych itd.

Uzasadnieniem dla tych faktów ma być to, że sędziowie, prezydenci i inni państwowi oficjele są ludźmi wierzącymi, a więc mają prawo do okazywania swej wiary, podobnie jak uczniowie w szkołach. Dlaczego niewierzącym to przeszkadza? Dlaczego chcecie przenieść, jak czynili to komuniści, religię do sfery prywatnej?

I właśnie tutaj tkwi fundamentalne nieporozumienie. Przysięga urzędnicza (dla prostoty operuję tym zwrotem) jest zapowiedzią właściwego wykonywania określonego obowiązku publicznego. Nie widać żadnego związku rzeczowego między wypowiedzeniem słów „Tak mi dopomóż Bóg” a realizacją urzędniczych powinności. Jeśli ktoś uważa, iż ma to znaczenie, może uświęcić swoją przysięgę w obrębie własnej świadomości, ale bez informowania o tym ludzkości.

W samej rzeczy, patrząc na zachowania niektórych polityków, którzy na pewno wzywali pomocy boskiej, trudno się zorientować, o jakiego boga im chodziło. Często ma się wrażenie, że o Arymana, tj. perskiego boga zła i ciemności, lub o jego odpowiednik w innej religii. Od razu nasuwa się stare ludowe porzekadło: „Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą”.

Krzyż w sali sejmowej (jest też w sali posiedzeń Senatu, ale szczegóły pomijam) zawisł w nocy z 19 na 20 października 1997 r. – zawiesiła go dwójka posłów, jeden z Akcji Wyborczej „Solidarność”, drugi z Unii Wolności. SLD zgłosił protest, ale w końcu uznał, że nie warto rozpoczynać nowej wojny religijnej. Późniejsze protesty też nie przyniosły rezultatu, a ich odrzucanie było motywowane wolą społeczeństwa w większości opowiadającego się za obecnością krzyża w parlamencie. Powoływano się na to, że „tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem”, czyli na związek kraju i narodu z tradycją katolicką od powstania państwa polskiego. Podobnie uzasadnia się inne symptomy sakralizacji życia publicznego w Polsce.

Czytaj także: Polskie kłótnie o krzyż trwają cztery wieki

Nie da się bez „Tak mi dopomóż Bóg”?

To oczywiście prawda, że Polska weszła do zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej (katolickiej), aczkolwiek sprawy mogły tak się potoczyć, że stałaby się prawosławna, a i potem nie było daleko do tego, aby i u nas zwyciężyła reformacja.

Ale powstaje pytanie, czy tradycja wystarcza, aby twierdzić, że powiązanie wyrażone w słowach „Polak katolik” jest jedyną trafną charakterystyką – zarówno historyczną, jak i współczesną – narodowej rzeczywistości? Rzecz nie w tym, że w Polsce były i nadal są mniejszości religijne, a liczba osób niewierzących ciągle wzrasta, ale w społecznych konsekwencjach sakralizacji sfery publicznej.

Jedną z nich jest stygmatyzacja „innowierców” i „niewierców”. W twojej szkole, aptece, sklepie itd. nie ma krzyża na ścianie, a więc jest to miejsce podejrzane, twoje dzieci nie modlą się przed lekcjami i nie chodzą na religię, a więc należą do jakiegoś drugiego (lub jeszcze dalszego) sortu. Poseł lub sędzia nie dodaje „Tak mi dopomóż Bóg”, a więc jest niewiarygodny. Takie kwalifikacje rodzą postawy oportunistyczne, bo nikt nie chce być gorszy lub n-tego sortu. A nadmiar oportunizmu nie sprzyja jakości wykonywanej pracy w każdej dziedzinie. Psychologowie społeczni dobrze wiedzą, że traktowanie sztucznie implementowanych symboli jako ważniejszych od realnych obowiązków stwarza swoiste alibi dla lekceważenia tych drugich, albowiem stosowanie się do rytuału nieraz jest czynnością zastępczą.

Czytaj także: Niewierzący w Polsce pod katolicką presją

Sfera sacrum miesza się z profanum

Powyższe uwagi dotyczą sfery indywidualnej, aczkolwiek z wyraźnymi skutkami ogólniejszymi. Wszelako symbole religijne wyrażają coś więcej. Gdy dwóch posłów wieszało krzyż w sali posiedzeń Sejmu, nie chodziło im tylko o to, że będzie się im przyjemniej obradowało, patrząc na ów symbol. Nie ma wątpliwości, że w ten sposób demonstrują polityczną przewagę swoich racji religijnych.

Kolejne lata politycznej historii III RP potwierdziły ten stan rzeczy, widoczny zresztą od samego początku transformacji. Gdyby rzecz dotyczyła tylko teoretycznego sporu o religijne lub inne umocowanie praktyki religijnej, zapewne nie byłoby o czym mówić. Rzecz jednak w tym, że sakralizacja sfery publicznej doprowadziła w Polsce do praktyki politycznej uprzywilejowującej (i to w jednym tylko kierunku) sacrum wobec profanum, nawet w ustawie zasadniczej z 1997 r. czy wcześniejszym konkordacie z 1993 r.

To są rzeczy dobrze znane, podobnie jak przywileje podatkowe dla Kościoła katolickiego (KK), wprowadzenie religii do szkół (patrz mój poprzedni felieton) i wiele innych faktów. Może jeszcze podam przykłady z dziedzin mi bliskich. Pan Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego, ułożył (lub tylko zatwierdził) nową listę dziedzin i dyscyplin nauki. Wśród pierwszych znalazły się nauki teologiczne – osobna dyscyplina skupiająca ok. 600 naukowców (dla porównania: nauki humanistyczne, inna dziedzina, liczy paręnaście tysięcy „dusz”), a wśród drugich (w dziedzinie nauk społecznych) prawo kanoniczne (100 osób – historyków jest 1500).

Pan Gowin (w rozmowie ze mną) utrzymywał, że musiał – z uwagi na przepisy konkordatu. Nieprawda, umowa ta nie wymusza rozwiązania, jakie p. Gowin wprowadził (notabene ośmieszające naukę polską w skali międzynarodowej). Być może było tak, że został wezwany przed oblicze jakiegoś hierarchy i ten zalecił mu takie właśnie potraktowanie teologii i prawa kanonicznego, a być może p. Gowin sam wpadł na rzeczoną regulację. Panowie Gliński i Ziobro przeznaczyli miliony złotych na rozmaite przedsięwzięcia p. Rydzyka, np. Muzeum Pamięci czy szkolenie prawników. Przedsiębiorczy redemptorysta uświadomił: „Tylko nie kłócić się i nie zazdrościć. Ty też pracuj i też będziesz miał”. Słuszna rada, tyle że nie każdy ma takich serwisantów jak dwóch wicepremierów i minister sprawiedliwości (takich ministrów jest zresztą więcej).

Czytaj także: Co kryje w sobie imperium Tadeusza Rydzyka

Rozdział Kościoła od państwa – dlaczego jest konieczny?

KK odwdzięcza się swoim dobrodziejom politycznym poparciem dla ich starań o zdobycie i utrzymanie władzy. Jasne, że zachowuje się racjonalnie, gdy proteguje tych, na których może liczyć. Wprawdzie każda władza po 1989 r. była powolna wobec KK, ale dobra zmiana zasługuje na szczególną sympatię ze strony tej instytucji. I nie ma w tym nic specjalnie gorszącego.

To już nie jest sfera codzienności duszpasterskiej, ale globalnego interesu KK. Nie dziwi tedy oświadczenie bp. Meringa skierowane do Zwykłego Posła: „Jesteśmy wdzięczni za wszystko, co pan robi i robił dla Polski. (...) Pańskie sukcesy są naszymi sukcesami”.

Trafnie powiedziane o wzajemnych, paralelnych sukcesach. A p. Kaczyński niejako odwdzięczył się bp. Meringowi, mówiąc: „Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński mówił, że jeżeli będzie ktoś chciał zniszczyć naród, to zacznie od Kościoła. Spójrzmy na ten atak na Kościół. Przed tym trzeba się obronić. Polska musi pozostać Polską, a Polacy Polakami”.

Też trafnie z punktu widzenia sojuszu tronu z ołtarzem. Wprawdzie „trzeba się” ma gramatycznie formę bezosobową, ale nie ulega wątpliwości, że „się” oznacza obóz dobrej zmiany, który musi pozostać przy władzy, aby Polska była Polską, a Polacy Polakami. I tak koło się zamyka, a identyfikacyjna miarka „Polak katolik” stanowi wyznacznik polityczny. Proliferacja symboli religijnych jest jedynie zewnętrznym wyrazem tego stanu rzeczy.

Dla porządku dodam, że wiara religijna jest kompletnie niezależna od aliansu, by rzecz ująć personalnie, bp. Meringa i szefa obecnie rządzącej partii. Ta prosta obserwacja od razu pokazuje, że trzeba odróżnić KK jako instytucję i KK jako wspólnotę wiernych. Krytyka KK w powyższym rozumieniu nie jest automatycznie krytyką religii. Zwykły Poseł zaś próbuje manipulować, utrzymując, że sprzeciw wobec Zjednoczonej Prawicy oznacza negację katolicyzmu w Polsce.

Żyjemy w ułomnym modelu politycznym i dopóki nie będzie realnego rozdziału Kościoła od państwa w systemie ustrojowym, pozostanie wątpliwa pociecha z faktu, że żyjemy w sercu Europy (na plakatach wyborczych reklamują to m.in. pp. Jaki, „Obatel” Czarnecki, Saryusz-Wolski, p. Szydło i p. Zalewska). To jednak nie zrównoważy brawurowej akcji sześciu kulsonów (pardon, stróżów porządku publicznego) wobec kobiety, która użyła tęczy dla ozdobienia kopii jasnogórskiego obrazu, niejednego przypadku ścigania (także pozwami prywatnymi) represjonowania artystów, w szczególności reżyserów, za „obrazę uczuć religijnych” i wielu podobnych akcji ze strony władzy i jej dysponentów. Z drugiej strony imprezy narodowców z religijną oprawą mają się dobrze, niewykluczone, że z powodu błogosławieństwa udzielanego im przez paulinów z Częstochowy.

Czytaj także: PiS uwiarygodnia się, ścigając za obrazę uczuć religijnych

Jest grzech, więc jest łaska

I na koniec dwa przykłady z obozu świeckich katolików. Pan Broda, profesor fizyki i gorliwy katolik, napisał tak: „Myślę, że akurat ona [p. Kopacz] zostanie skierowana do przekopania Mierzei Wiślanej. (...) Jeśli dołączy do niej Kidawa-Błońska, to przekop może zostać wykonany siłami natury”.

W 1982 r. straszono opozycjonistów umieszczeniem w obozie reedukacyjnym na Żuławach (blisko Mierzei Wiślanej). Pan Broda wyjechał wówczas do USA i bardzo dobrze, gdyż mógł tam prowadzić badania naukowe. Wrócił, gdy o rzeczonym miejscu odosobnienia nie było już mowy. Wszelako jest rzeczą zdumiewającą, że p. Broda, niewątpliwy Polak katolik, powraca do pomysłu wykoncypowanego przez „komuchów”. Chyba jednak słowo „myślę” ma jakieś metaforyczne znaczenie, gdy jest użyte przez p. Brodę.

A p. Bukowski, doktor filozofii, prawi tak: „Po oglądnięciu wstrząsającego filmu braci Sekielskich pt. »Tylko nie mów nikomu« o pedofilskich czynach kilku polskich księży przyszedł mi na myśl cytat z listu Świętego Pawła do Rzymian: »Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska«”.

I to jest chyba najlepszy komentarz do sytuacji, w jakiej znalazł się w ostatnim czasie Kościół rzymskokatolicki w naszym kraju. Dla ludzi wierzących jedyną nadzieją pozostają właśnie te słowa. Duch Święty nie zastąpi ziemskiego wymiaru sprawiedliwości, ale w perspektywie eschatologicznej i soteriologicznej wypowiedź apostoła chroni przed zwątpieniem w instytucję ustanowioną przez Chrystusa.

Trzeciej osobie Trójcy Świętej należy nie tylko ufać, ale także wspomagać ją konkretnymi działaniami. Episkopat ma przed sobą wielkie zadanie. Wkrótce przekonamy się, czy mu sprosta. O filmie Sekielskich napiszę w następnym felietonie. Tutaj tylko zauważę, że p. Bukowski na pewno jest osobą obficie obdarzoną łaską i zapewne nie zwątpił, skoro uznał, że film, który nim wstrząsnął, przedstawia tylko pedofilskie czyny kilku polskich księży. Polskim problemem jest także to, że liczni ludzie mieniący się katolickimi intelektualistami opowiadają takie rzeczy jak wyżej zacytowane i stanowiące wspomożenie Ducha Świętego w tworzeniu ideologicznej niszy dla dobrej zmiany i jej przymierza z ołtarzem – nie tylko w perspektywie eschatologicznej i soteriologicznej, ale też, co gorsza, ziemskiej.

PS Gwoli uniknięcia możliwych nieporozumień wyjaśniam, że w kwestii symboli religijnych znajdujących się w miejscach publicznych uznaję potrzebę takowych w szpitalach czy domach pomocy społecznej.

Czytaj także: Żeby ścigać pedofilów (także w Kościele), nie trzeba zaostrzać prawa

Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną