Wprawdzie od kilkudziesięciu lat jestem człowiekiem niewierzącym, ale jeszcze pamiętam to i owo na temat liturgicznych obowiązków świeckiego katolika. Obejmują one uczestnictwo w niedzielnym nabożeństwie i kilku innych uroczystościach religijnych w ciągu roku, systematyczne modlitwy (rano i wieczorem), spowiedź (plus odbycie pokuty, o ile taka została zalecona) przynajmniej raz w roku czy zachowywanie przepisanych postów.
To jest absolutne minimum. Jeśli wierzący uznaje, że powinien uczestniczyć w sferze religijnej w większym stopniu, może np. chodzić do kościoła codziennie czy spowiadać się raz na tydzień, to jego decyzja, pochwalana przez władzę duchowną, ale nie stanowi spełnienia obowiązku. Są pewne zachowania rytualne, które uznaje się za tradycyjne i w tym sensie zalecane, np. przeżegnanie się przed kościołem lub przydrożnym wizerunkiem religijnym, uklęknięcie (rzecz już rzadko spotykana) przed księdzem niosącym sakramenty czy pocałowanie duchownego w rękę. Swego czasu procesje w Boże Ciało przechodziły ulicami, ale i ten zwyczaj wygasa.
Czytaj także: Prześwietlamy majątek Kościoła
Procesja w Boże Ciało i nieprzejezdne drogi
Radykalni krytycy religii uważają, że liturgia jest wyłącznie sposobem podporządkowywania wiernych instytucjom religijnym, często z powodów merkantylnych, np. im więcej uroczystości, tym więcej „tacowego”. Powtarzając to, co napisałem w poprzednim felietonie, nie zgadzam się z tą oceną. Rytuał jest nieodłącznym atrybutem religii i w przekonaniu wiernych stanowi łącznik między nimi a światem nadprzyrodzonym.