EWA WILK: – Większość ludzi – w tym politycy dziś tak burzliwie debatujący nad tą sprawą – rozumie pedofilię prosto: to skłonność do relacji seksualnych z dziećmi. Dlaczego seksuologia tę definicję komplikuje?
SŁAWOMIR JAKIMA: – Ponieważ to jest tylko część prawdy. Pedofilia jest terminem medycznym – ani prawnym, ani kryminalistycznym. W Kodeksie karnym nie ma słowa pedofilia, jest art. 200, mówiący o kontakcie seksualnym z osobą nieletnią poniżej 15. roku życia.
Czyli jest to choroba?
Pedofilia należy do zaburzeń preferencji seksualnych. W Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD 10, obowiązującej w Polsce i Europie, należy do grupy tzw. parafilii, dawniej określanych terminami: dewiacja, perwersja, zboczenie. To takie zachowania człowieka, gdy pewien obiekt – niebędący dorosłym partnerem czy partnerką – staje się dla sprawcy najbardziej preferowanym, powodującym największe podniecenie, pożądanie lub dającym największą satysfakcję seksualną.
Na przykład dziecko?
Tak. W przypadku innych parafilii obiektem może być np. zwierzę (to zoofilia) lub określone rzeczy (fetyszyzm). Zaś jeśli chodzi o zachowania dające największą satysfakcję seksualną, to niekoniecznie w grę wchodzi stosunek płciowy. Mogą być to zachowania dające najbardziej oczekiwane podniecenie seksualne, np.: sadyzm czy masochizm, podsłuchiwanie, podglądanie, ocieranie się. Część parafilii podlega ocenie prawnej i leczeniu, ale większość – nie.
Podlegają zapewne te, które wyrządzają krzywdę „obiektom”?
Kryterium jest tu brak zgody lub brak możliwości wyrażenia zgody na czynności seksualne. Dlatego penalizowane są pedofilia, ekshibicjonizm, froteryzm, czyli ocieranie się, wojeryzm, czyli podglądactwo, nekrofilia (bardzo rzadka) czy zoofilia.