Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Czy krowy z Deszczna zostaną zabite?

Rozsądek w Ministerstwie Rolnictwa okazał się wartością stuprocentowo deficytową. Rozsądek w Ministerstwie Rolnictwa okazał się wartością stuprocentowo deficytową. Marc Pell / Unsplash
Z kręgów rządowych przeciekły informacje, że wyrok ma zostać wykonany, całe stado przekazane na ubój, a mięso zutylizowane. Ale dopiero po wyborach, żeby decyzja nie zaszkodziła dzielnej drużynie PiS.

Wolno żyjące stado blisko 180 krów i cielaków miało się całkiem dobrze, choć wchodząc w szkodę miejscowym rolnikom, doczekało się gwałtownych i niechętnych reakcji. Krowy schwytano i umieszczono w zagrodzie. A wysokie służby weterynaryjne kraju wypowiedziały się, że trzeba je zabić, bo stanowią zagrożenie: nie posiadają wymaganych przez Brukselę kolczyków, czyli są poza ewidencją. Nie rozważano, czy są zdrowe, czy chore, ale odgórnie zdecydowano, że są groźne z powodu braku kolczyka. I muszą umrzeć. Absurd.

Wydawało się, że krowy zostaną ocalone

Właściciel krów okazał się osobą nieodpowiedzialną, nie był w stanie zaopiekować się stadem, co wcześniej zresztą stwierdził autorytatywnie sąd. Człowiek ten (a właściwie on i jego brat) protestował przeciwko decyzji o uboju zwierząt, podkreślając, że krowy to jedyne dobro, jakie posiada. Krowy nie mogły do niego powrócić, choć nie przestały być jego własnością. Jednym słowem – sytuacja prawna krów okazała się mocno skomplikowana.

W sprawę zaangażowało się wielu obrońców zwierząt. Udało się sytuację prawną wyjaśnić. Udało się nawet uzyskać audiencję w Ministerstwie Rolnictwa, gdzie – podobno – potraktowano ich poważnie i dostąpili zaszczytu spotkania z szefostwem służb weterynaryjnych kraju.

Wydawało się, że życie krów zostanie ocalone. Zwłaszcza że zgłosił się rolnik, właściciel gospodarstwa ekologicznego „Rezerwat Czarnocin”, chętny do przyjęcia krów pod dach swojej obory, zaopiekowania się nimi i dopełnienia wymogów weterynaryjnych, jak Bruksela przykazuje.

Reklama