Byłem na lekcji obsługi robotów. Piątki nie dostałem, ale robot zaczął mnie słuchać
Sala lekcyjna w fabryce Universal Robots przeciętnego polskiego ucznia mogłaby wpędzić w zakłopotanie. Pomoce naukowe ograniczają się do tabletu, a przed każdą ławką stoi robot i stoisko symulujące taśmę produkcyjną. Tu nie ma lekcji na sucho.
Nauczyciel wygląda na 20-latka i o robotach mówi trochę jak o własnych dzieciach, a trochę jak o przedmiotach. Z jednej strony je tworzy, więc są mu bliskie. Z drugiej ma świadomość, że to urządzenia do pracy i zarabiania pieniędzy. W branży mówi się, że przyszłość będzie należała do tych, którzy uwolnią roboty z „chowu klatkowego”. Czyli doprowadzą do sytuacji, że stanowisko pracy robota nie będzie zabezpieczane rzędami siatek ochronnych, żeby nie zrobił komuś krzywdy. Jednak śmietankę z rynku spiją ci, którzy nauczą je komunikować z ludźmi. Na kolejnym etapie mają już uczyć się same. Tylko czy wtedy będziemy im jeszcze do czegoś potrzebni?
Typowy robot przemysłowy w cenie średniej klasy samochodu
Jak przystało na nowoczesną szkołę – zaczynamy od zabawy. Możemy kręcić, przekręcać, a nawet próbować odkręcać. Ale robot niewiele sobie z tego robi. Ani drgnie. No i pierwszy kontakt z nim może być rozczarowujący. Ze swoimi kolegami z filmów niewiele ma wspólnego. Nie mówi, nie mruga i nie tylko dlatego, że nie ma czym. Nudny jest z założenia, bo został zaprojektowany do wykonywania nudnych i powtarzalnych czynności. Typowy robot przemysłowy wygląda jak futurystyczny automat do jednorękiego bandyty.