Społeczeństwo

Byłem na lekcji obsługi robotów. Piątki nie dostałem, ale robot zaczął mnie słuchać

Typowy robot przemysłowy wygląda jak futurystyczny automat do jednorękiego bandyty. Typowy robot przemysłowy wygląda jak futurystyczny automat do jednorękiego bandyty. Franck V. / Unsplash
W branży mówi się, że przyszłość będzie należała do tych, którzy uwolnią roboty z „chowu klatkowego”. Śmietankę spiją jednak ci, którzy nauczą je komunikować z ludźmi. Na kolejnym etapie mają uczyć się same. Tylko czy wtedy będziemy im jeszcze do czegoś potrzebni?

Sala lekcyjna w fabryce Universal Robots przeciętnego polskiego ucznia mogłaby wpędzić w zakłopotanie. Pomoce naukowe ograniczają się do tabletu, a przed każdą ławką stoi robot i stoisko symulujące taśmę produkcyjną. Tu nie ma lekcji na sucho.

Nauczyciel wygląda na 20-latka i o robotach mówi trochę jak o własnych dzieciach, a trochę jak o przedmiotach. Z jednej strony je tworzy, więc są mu bliskie. Z drugiej ma świadomość, że to urządzenia do pracy i zarabiania pieniędzy. W branży mówi się, że przyszłość będzie należała do tych, którzy uwolnią roboty z „chowu klatkowego”. Czyli doprowadzą do sytuacji, że stanowisko pracy robota nie będzie zabezpieczane rzędami siatek ochronnych, żeby nie zrobił komuś krzywdy. Jednak śmietankę z rynku spiją ci, którzy nauczą je komunikować z ludźmi. Na kolejnym etapie mają już uczyć się same. Tylko czy wtedy będziemy im jeszcze do czegoś potrzebni?

Typowy robot przemysłowy w cenie średniej klasy samochodu

Jak przystało na nowoczesną szkołę – zaczynamy od zabawy. Możemy kręcić, przekręcać, a nawet próbować odkręcać. Ale robot niewiele sobie z tego robi. Ani drgnie. No i pierwszy kontakt z nim może być rozczarowujący. Ze swoimi kolegami z filmów niewiele ma wspólnego. Nie mówi, nie mruga i nie tylko dlatego, że nie ma czym. Nudny jest z założenia, bo został zaprojektowany do wykonywania nudnych i powtarzalnych czynności. Typowy robot przemysłowy wygląda jak futurystyczny automat do jednorękiego bandyty. Składa się z długiego ramienia z kilkoma przegubami. W bezruchu nie zachwyca. Ale wystarczy zadać mu jakieś zadanie, żeby docenić jego możliwości i szybkość.

Dlatego zajęcia zaczynają się od włączenia zwolnionych obrotów. Współczesne roboty potrafią być bardzo szybkie. Już dziś są znacznie szybsze od człowieka. Boom na roboty właściwie dopiero się zaczyna, choć pierwsze produkowane są seryjnie już od prawie 30 lat. Początkowo największą barierą w ich wprowadzaniu do przemysłu była cena. Dziś to już nie jest problem, bo średniej klasy robota można mieć w cenie średniej klasy samochodu.

Coboty, roboty współpracujące z człowiekie

Z badań wynika, że roboty cały czas nie mogą zejść pod strzechy, bo mają złą reputację. Prezesom firm kojarzą się z czymś niezwykle skomplikowanym i trudnym w obsłudze. W efekcie futurologiczna wizja, że zastąpią nas w pracy, ciągle się nie ziszcza. I jak mówią ludzie z Universal Robots – to bardzo dobrze, bo nie chodzi o to, żeby roboty nas zastępowały, ale o to, żeby wspierały. Dlatego w UR postawili na coboty, czyli roboty współpracujące. Takie, które można bez obaw zamontować obok stanowiska człowieka i nie obawiać się, że rozpędzone ramię zrobi komuś krzywdę. A przede wszystkim nie martwić się kwestią zaprogramowania, które jest czarnym snem każdego właściciela fabryki.

Czytaj także: Ramię ramię z robotem

Dziś trzeba być dobrym programistą, żeby robot chciał słuchać nawet najprostszych komend. Programowanie zajmuje od kilku godzin do kilku dni. W efekcie wiąże się ze sporymi kosztami. Dla przedsiębiorców koszty i czas to mieszanka odstraszająca. W branży od ponad 10 lat trwa więc wyścig zbrojeń, kto stworzy roboty przyjazne dla ludzi i łatwe w programowaniu. Na początku inżynierowie próbowali upraszczać programy. Aż wreszcie wpadli na to, że z robotami trzeba jak z dziećmi, czyli uczyć ich przez naśladowanie.

Patent Universal Robots jest prosty. Człowiek wykonuje ruch robotem, a on go zapamiętuje i powtarza. I tak gest po geście – aż tworzy się pełną sekwencję ruchów potrzebnych do wykonania zadania, które w danym momencie ma wykonywać robot.

Obsługa robota dla laików

Robota budzi się do życia za pomocą tabletu. Po włączeniu urządzenia i naciśnięciu jednego guzika w aplikacji maszyna bez problemu poddaje się manipulacjom. Słychać tylko, jak cicho szumią silniki w trybie jałowego biegu. Robotem można już ruszać, ale ciągle nie można poruszać. Mamy 87 minut, żeby to zmienić. Jak zauważa nauczyciel, niektórym dzieciakom wystarczy 20. Wierzę na słowo, bo pamiętam, jak moja córka zaczęła bez problemów obsługiwać tablet, który pierwszy raz miała w ręku.

Program do obsługi robota napisany jest dla laików. Każdy ma go umieć obsłużyć. Nawet dziennikarz – żartuje po cichu jeden z pracowników fabryki. Uwaga jest trafna, bo dziennikarze mają małą zdolność skupienia. Kolega z Czech od razu rozpoczął transmisję na żywo własnej lekcji. Inni bardziej interesowali się wrzucaniem selfików z robotem niż jego obsługą. Mimo to po paru minutach roboty wywijały już ramieniem w tę i z powrotem. Gorzej szło z łapaniem klocków i przenoszeniem ich na taśmę produkcyjną. Roboty gubiły klocki, sięgały nie tam, gdzie trzeba, albo odkładały nie na miejsce. Nasz nauczyciel cierpliwie korygował błędy, przy okazji starając się nie wejść w kadr. Po 30 minutach aluminiowe ramiona wywijały już klockami tak, jak zostały nauczone.

Czytaj także: Do 2030 r. roboty przejmą 800 mln miejsc pracy

Fabryka Universal Robotsmat. pr.Fabryka Universal Robots

Jak robota nauczyć języka

Idea jest taka, żeby szło jeszcze szybciej i było jeszcze prościej. Konkurenci Duńczyków pracują nad rozwiązaniami, w których robot będzie obserwował ruchy pracowników i na bazie tych obserwacji sam się zaprogramuje. Zdaniem inżynierów jest to już możliwe.

Drugim pomysłem jest uczenie robotów działań za pomocą słów. Jeszcze rok temu branża twierdziła, że uczenie ich języków nie ma sensu. Po pierwsze, języków są setki, a programy do generowania mowy są zbyt skomplikowane. Dziś branża nie mówi już jednym głosem w tej sprawie, a przemysł domaga się maszyn, które będą reagować na komendy wydawane za pomocą głosu, uczyć się na własnych błędach, a zdobytą wiedzę przekazywać innym robotom.

Pierwsze modele zaczynają już nawet wychodzić z laboratoriów na rynek. Na początku roku Kuka, światowy gigant w produkcji robotów, zapowiedział wpuszczenie modelu LBR iisy. Z informacji producenta wynika, że „LBR iisy po zaprogramowaniu może przenieść nauczone procesy na dowolną liczbę innych cobotów”. Pogadać się z nim jednak nie da, choć wydaje się, że to kwestia czasu. Skoro rozmawiamy z własną komórką, to dlaczego nie mielibyśmy rozmawiać z kolegą robotem w robocie?

Trudno pomylić robota z człowiekiem

Tylko o czym z nim pogadać w czasie przerwy? O ile roboty w ogóle będą miały przerwę, skoro ciągle nie ustalono ich statusu prawnego i nie wiadomo, jak je traktować. Europarlamentarzyści w lutym zeszłego roku zaapelowali do Komisji Europejskiej o rozpoczęcie prac nad przepisami, które regulowałyby odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez maszyny. Pomysł jest taki, żeby roboty dostały status osoby elektronicznej. Ich producenci musieliby odprowadzać składkę na fundusz odszkodowawczy. W sytuacji gdy robot podjąłby autonomiczną decyzję, szkody pokrywane byłyby z funduszu.

Europarlamentarzyści chcą również zakazać produkcji robotów o wyglądzie zbliżonym do człowieka. Ten zakaz jest nieco na wyrost, bo typowego robota przemysłowego trudno pomylić z nawet najbardziej ułomnym człowiekiem.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną