Łzy uczniów, nerwy rodziców, strach nauczycieli. Trwa rekrutacyjny bałagan
Ten rok dla liceów i techników pozornie jest cudowny. Uczniów nie zabraknie, dzban się przelewa. Niemal nigdzie nie ma wolnych miejsc. Nawet najsłabsze placówki mają komplet. Nabór doskonały? Dyrektorów i nauczycieli martwi jednak co innego. Ile osób będzie z pierwszej preferencji? Czyli takich, które właśnie tutaj chciały przyjść. O tej szkole marzyły.
Ideałem byłoby 100 proc. Niestety, to się prawie nie zdarza. Im dalsza preferencja, tym większe ryzyko, że uczniowie będą kombinowali, jak szkołę zmienić. Jeśli zrezygnują teraz, nie ma problemu. Przyjmiemy rezerwowych. Jeśli zabiorą papiery w trakcie roku szkolnego, będzie źle. Przecież nie będziemy chodzić po szkołach i werbować. Klasa musi liczyć co najmniej 28 osób, najbezpieczniej 30, inaczej trzeba będzie zlikwidować podziały na grupy i zabrać godziny nauczycielom. Najlepsi zwolniliby się z pracy. A skąd wziąć nowych, do tego dobrych, sprawdzonych? Byłby chaos totalny.
Czytaj także: „Klasy złożone tylko z olimpijczyków”. Kilkanaście tysięcy uczniów na lodzie
Rekrutacyjny chaos
Komisja rekrutacyjna widzi, kto chciał tutaj przyjść (jedynka przy nazwisku), a kto został wepchnięty przez system (dwójka, piątka, dziesiątka itd.