Były premier Kazimierz Marcinkiewicz ogłosił na Facebooku rozpaczliwy wpis: on też ma prawo żyć. By się chronić, wycofuje się z przestrzeni publicznej i odbiera każdemu prawo do komentowania swoich przypadków i poczynań. W tym samym oświadczeniu oskarżył byłą żonę o stalking. O nękanie go już nie tylko osobiste, ale też przy użyciu aparatu państwa – służb specjalnych, dziennikarzy życzliwych rządowi, a nieżyczliwych byłemu premierowi. Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz odezwała się kilkadziesiąt minut później: to nie stalking, ale próby odzyskania długu. Po publicznej wymianie zdań z obu stron zaraz popłynęły zapowiedzi pozwów o zniesławienie. I tak zaczął się kolejny odcinek historii Izabel i Kaza.
W ostatnich latach, jeśli pisano o byłym premierze, to głównie w kontekście długów alimentacyjnych [1] (dodatkowe szczegóły dotyczące zagadnień prawnych zamieszczamy w ramce – będą prowadzić do nich kolejne odnośniki), które wraz z odsetkami sięgnęły już kilkudziesięciu tysięcy złotych. Opisywano, jak premier skakał przez żywopłot we własnym ogródku, uciekając przed komornikiem, jak wypadł z list kandydatów Koalicji do europarlamentu, bo uznano, że sytuacja osobista go kompromituje. Jak nie może znaleźć pracy. Pod każdym wpisem migał któryś z krążących po sieci filmików. Najczęściej ten, który była żona bez jego zgody udostępniła, a może sprzedała mediom: goły Marcinkiewicz siedzący na toalecie, prawiący jej kazanie, by się wreszcie wzięła do pracy (z czasem toaleta okazała się jednak sofą w salonie).
Po incydencie z toaletą-sofą sąd wydał postanowienie zabraniające Izabeli Olchowicz-Marcinkiewicz publikowania jakichkolwiek wiadomości na temat Kazimierza Marcinkiewicza. Była żona polityka odwołała się od tego wyroku i dalej robi swoje.