Kamienica przy Marszałkowskiej 140 to z perspektywy turysty bestsellerowa miejscówka. Google Maps informuje, iż trasa z Dworca Centralnego przez skwer obok PKiN do celu zajmie pieszo nie dłużej niż kwadrans. Dom z cegły zbudowany na powojennych gruzach liczy 170 numerów rozlokowanych w siedmiu klatkach. A na każdej co chwilę zawisa nowy nekrolog – sygnał dla inwestora, że właśnie zwolnił się kolejny metraż pod apartament na wynajem.
Dnie i noce wyznaczonym przez Google szlakiem po kostce Bauma szurają walizki na kółkach. Początkowo ratusz, śniący swój sen o Warszawie, nie mógł nacieszyć się tą inwazją. Już w 2017 r. naliczył 25 mln krótkoterminowych gości. Średnio pozostawali pięć dni, zatrzymując się w ponad 5 tys. kwater, wynajmowanych 10 tys. razy. Przebudził się, gdy stali mieszkańcy adresów takich jak Marszałkowska 140 zaczęli donosić o koszmarach.
– Kobieto, powiadom prezydenta Trzaskowskiego, że bookingizują nas – otwiera drzwi Krystyna, wystraszona tymczasowością sąsiedztwa, w jakim przyszło jej żyć na stare lata. – Przejdź się, kobieto, klatka po klatce.
KLATKA PIERWSZA Schody do chlewa
Krystyna codziennie budzi się znerwicowana, nie wiedząc, co ją czeka między piętrami. Otacza ją bowiem kołchoz ludzki, ryki nieznajomych, załatwianie do zsypów, sikanie po żywopłotach i pety spadające starszym kobietom na trwałe ondulacje podczas wychylania się przez okno. Niemal po każdym weekendzie Krystyna tańczy po klatce kontredansa, by nie roznosić na podłodze w kuchni przyklejających się do podeszew niestrawionych kebabów, jakie krótkoterminowi zwracają o świcie.
Tu Krystyna, specjalizująca się w terapeutycznym malarstwie na szkle, zrobi dygresję o tafli. Otóż za komuny było o nią trudno, więc szkło donosili jej sąsiedzi wymieniający okna na plastikowe.