Pierwszy raz „Gendera” uwolniono z pudełka, gdy polski Kościół dotknęły poważne afery pedofilskie i trzeba było znaleźć winnych. Arcybiskup Józef Michalik w homilii wygłoszonej we Wrocławiu w 2013 r. stwierdził, że przyczyną pedofilii jest „pornografia i fałszywa miłość w niej pokazywana, brak miłości rozwodzących się rodziców i promocja ideologii gender”. Winne mają być także agresywne feministki, walczące o prawo do aborcji, prawo do tworzenia związków osób tej samej płci i prawo do adopcji dzieci przez te osoby. „To one walczą o to, żeby w szkołach i przedszkolach wygaszać w dzieciach poczucie wstydu, a nawet o to, by mogły zdecydować o zmianie swojej płci”.
Za abp. Michalikiem na wojnę z diabłem genderem poszli politycy PiS z parlamentarnego Zespołu ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski, dla których jest to „zatruty owoc rewolucji seksualnej”. Wieszali transparenty z hasłami: „Stop gender”, „Gender niszczy Polskę i rodzinę”. A o. Tadeusz Rydzyk wieszczył wizję genderowej rewolucji jako „przepoczwarzającego się marksizmu”.
Głównym rycerzem wysłanym do walki z tą gadziną stał się ks. Dariusz Oko. Udzielił katolickiemu tygodnikowi „Niedziela” wywiadu, który – jak sam reklamował – „może się przydać w obecnych zmaganiach”. Porównał „genderototalitaryzm” do nazistowskich zbrodni, wielkiego głodu na Ukrainie czy rewolucji kulturalnej w Chinach. „Genderyzm jest gorszy niż bolszewizm, bo tamten niszczył społeczne i gospodarcze więzi, a ten niszczy samo człowieczeństwo i rodzinę” – twierdził, nazywając na koniec gender „duchowym AIDS naszych czasów”.
Charakterystyki diabła gendera dopełnił w jednym z listów pasterskich bp Kazimierz Ryczan: „Kto będzie bronił życia, gdy kobiety jednoczą się w organizacje feministyczne, by wyzwolić się z macierzyństwa, by mieć swobodę usuwania ciąży?