Z końcem września już miały zamykać. Już napisały na Facebooku oficjalne pożegnanie. Ale do ich niewielkiego biura przy ul. Brackiej w Warszawie wciąż przychodzą ludzie, żeby na ostatnią chwilę załatwić jeszcze jakąś ważną sprawę. Żeby jeszcze pomogły przetłumaczyć niezrozumiały urzędowy papier, zapytać, co dalej, gdy po raz kolejny przyszła odmowa przyznania prawa pobytu w Polsce, wziąć dla dziecka kurtkę i buty na zimę, skorzystać z komputera, bo przecież nigdzie indziej nie pozwolą tak na spokojnie i za darmo takiemu „beżowemu” usiąść przed monitorem, albo po prostu chcieli powiedzieć dziękuję za te ostatnie lata, kiedy działały.
Nieco ponad cztery lata. Tyle jako fundacja przetrwały. Od wyborów 2015 r. do wyborów 2019 r. I była to prawdziwa szkoła przetrwania. Nie chcą już o tym z nikim rozmawiać. Ten rozdział już zamknęły. Tylko ten ostatni raz zrobią jeszcze wyjątek. Bo może warto, aby pewne rzeczy padły, a nie przepadły w natłoku tysięcy postów na Facebooku. A paść powinno na przykład to – jako NGO w dzisiejszej Polsce, a zwłaszcza NGO zajmujące się sprawami cudzoziemców, pomagasz tak naprawdę w międzyczasie. Przez większość czasu walczysz, żeby utrzymać się na powierzchni.
Jesień 2015
Tamtej jesieni spełniają marzenie. Bez romantycznych uniesień i naiwnych zrywów. Nie są przecież amatorkami, które wzięły się do pomagania, nie mając o tym pojęcia. Jolanta Binicka pracę w organizacjach pozarządowych zaczęła w 1999 r., jako wolontariuszka Polskiej Akcji Humanitarnej. Agnieszka Kunicka na rzecz cudzoziemców pracowała 14 lat, z czego przez 10 związana była z Polską Akcją Humanitarną, m.in. jako dyrektor Centrum Pomocy Uchodźcom i Repatriantom.
W PAH jako jedne z pierwszych w Polsce weszły z zajęciami do ośrodków dla uchodźców.