Przemyt i nielegalna hodowla zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt stały się czwartym – po narkotykach, handlu bronią i prostytucji – najbardziej dochodowym czarnorynkowym biznesem, który nie ogranicza się już do dalekiej Azji. Proceder kwitnie w Europie, pod naszym nosem – z czego najwyraźniej nie zdają sobie sprawy polskie służby celne i weterynaryjne. Ani polskie władze.
– Żywy tygrys kosztuje w Polsce blisko pół miliona złotych, ocelot: 100 tys. – mówi dyrektor poznańskiego zoo Ewa Zgrabczyńska. – W Polsce naprawdę można kupić takie zwierzę. A także sproszkowany penis tygrysa, marynowane mięso tygrysie czy wino z kośćmi. Ostatnia zlikwidowana w ubiegłym roku przez Interpol, z pomocą organizacji Four Paws, hodowla i rzeźnia tygrysia mieściła się w Czechach, w okolicach Pragi.
Upiorny biznes – w jednym pawilonie betonowe boksy, w drugim rzeźnia, gdzie tygrysy zabijano tak, by nie uszkodzić skóry, np. przez oko, a po oskórowaniu ćwiartowano – zarejestrował jako minizoo Ludvik Berouska, treser dzikich kotów i założyciel słynnego w Czechach klanu cyrkowców. Policja podejrzewa, że siatka handlarzy obejmuje całą Europę, a mięso i kości tygrysów przemyca się do Chin: są używane w tamtejszej medycynie.
Kości, które według Azjatów mają mieć uzdrawiającą moc, kosztują nawet 2 tys. dol. za kilogram. Wysuszone i sproszkowane są składnikiem maści lub specjalnych past. Kawałeczek kości tygrysa wrzucony do wina ryżowego sprawia, że butelka kosztuje ok. 150 dol. Z penisa tygrysa (1,3 tys. dol. sztuka) wytwarza się popularny w Azji Wschodniej afrodyzjak. Chociaż żadne badania nie potwierdziły skuteczności tygrysich specyfików, a oficjalna medycyna chińska odżegnuje się od używania części zwierząt – bo jest to także w Chinach prawnie zabronione – i tak handel kwitnie.