To w tych właśnie prorządowych mediach można usłyszeć, że szkoda byłoby 2 mld zł dla „kasty lekarzy”. Warto więc przypomnieć, że w naszym kraju na leczenie raka przeznacza się zaledwie 42 euro rocznie „na głowę”. W sąsiednich Czechach, nie bardziej zamożnych, to 85 euro, w krajach bogatych (jak Wielka Brytania czy Francja) suma wzrasta do 150–170 euro na obywatela. Dzięki temu wyniki leczenia w krajach wspólnoty są o wiele lepsze. U nas rocznie rak dopada 160 tys. osób, aż 100 tys. jednak umiera. Brakuje pieniędzy na nowoczesne terapie. U sąsiadów nowotwór już nie kojarzy się wyłącznie ze śmiercią, to coraz częściej po prostu choroba przewlekła.
Czytaj także: Raka nie oszukasz. Jak posprzątać po PiS?
System, który spławia pacjenta
Brakuje pieniędzy, ale też koordynacji przy leczeniu, choć była zapowiadana. W dalszym ciągu to pacjent musi sobie organizować proces leczenia, choć miał to robić koordynator. Dzwonić do różnych placówek i ustalać terminy wizyt czy zabiegów, co znacznie wydłuża czas kuracji, a często nawet ją przerywa. Więc od naszej operatywności i umiejętności poruszania się po systemie, którego każde ogniwo nastawione jest na to, żeby pacjenta „spławić”, zależy, jak szybko będziemy mieć operację, kiedy i gdzie chemioterapię czy naświetlania. PiS obiecywał, że zajmie się tym doświadczony koordynator. Chory będzie się mógł zająć wyłącznie swoim zdrowiem. Nic z tego nie wyszło, jest, jak było, a właściwie jeszcze gorzej, bo kolejki do wszystkich etapów leczenia stają się coraz dłuższe.