Gdy rząd ogłosił decyzję o zawieszeniu zajęć i zamknięciu szkół, pracowałem w dwóch miejscach. W pierwszym liceum dowiedziałem się, że mam od czwartku nie przychodzić do pracy, siedzieć w domu i unikać bezpośredniego kontaktu z ludźmi. W drugim – że wszyscy spotykamy się o godz. 10 w pokoju nauczycielskim i pracujemy, choć bez uczniów, w szkole.
W pierwszej placówce kazano mi przyjąć do wiadomości, iż po to właśnie odwołane są lekcje, aby nie rozprzestrzeniać zarazków i samemu uniknąć zakażenia. To poważna sprawa, więc nie powinienem wychodzić z domu. A już na pewno nie spotykać się z nauczycielami. W drugim miejscu zakomunikowano nam, że prawdopodobnie będziemy postępować tak, jak podczas zeszłorocznego strajku. Czyli w czasie swoich lekcji powinniśmy być w pracy. Bez uczniów, ale na terenie szkoły.
Jeden dyrektor mówi tak, drugi inaczej
Nie tylko ja dostałem tak sprzeczne informacje. ZNP alarmuje, że w całej Polsce nauczyciele dowiadują się czegoś innego od swoich przełożonych. Ludziom wręcz stają włosy na głowie, gdy słyszą, co mówi ich szef. Jeden tak, drugi siak. Czy dyrektorzy naprawdę rozumieją, co się dzieje w kraju i jakie są decyzje rządu? Wierzę, że wszystko niebawem się wyjaśni i dyrektorzy szkół będą mówić jednym głosem. Na razie jednak co szef, to inna interpretacja zarządzeń premiera i ministra. Jedni dyrektorzy rozumieją, że sytuacja jest nadzwyczajna, a inni rozumują po staremu, czyli że odwołanie zajęć dotyczy tylko uczniów, natomiast nauczyciele muszą codziennie stawiać się do pracy.