MARCIN PIĄTEK: – Gdzie zastała panią informacja, że zamykamy granice?
AGNIESZKA KOBUS-ZAWOJSKA: – Na zgrupowaniu w Portugalii. Już przed wyjazdem było stresująco. Miałyśmy kupiony lot przez Mediolan. Informowałam trenera, że boimy się tej przesiadki, bo wówczas, pod koniec lutego, coraz więcej mówiło się o tym, że sytuacja na północy Włoch wymyka się spod kontroli. W końcu poleciałyśmy z Warszawy bezpośrednio. Lotnisko w Mediolanie wciąż funkcjonowało, ale już zaczynała się nerwówka – w pośpiechu ściągano do kraju naszych kajakarzy będących na zgrupowaniu w Sabaudii.
Podczas waszego pobytu w Portugalii sytuacja zmieniała się z dnia na dzień.
Dla nas, sportowców wiodących uporządkowane życie, ten nagły stan chaosu i niepewności był trudny. Najpierw zalecenie pani minister, by sportowców jak najszybciej ściągnąć do kraju. Zamieszczane w mediach społecznościowych informacje od znajomych zawodników, zmuszonych do nagłej rezygnacji ze zgrupowań organizowanych również w Polsce. Zaniepokojeni trenerzy, rozmawiający o czekającej nas kwarantannie i zamykaniu baz Centralnych Ośrodków Sportu. Trudno było się skupić na treningu. Z jednej strony uspokajające zapewnienia, że termin igrzysk olimpijskich nie jest zagrożony. Z drugiej informacja, że z dnia na dzień zamykamy granice. Zaczęłyśmy szukać biletów na własną rękę, byle szybciej wrócić do Polski. Ale na szczęście został zorganizowany rządowy czarter, ministerstwo zapłaciło za bilety. Wróciłyśmy z lekkoatletami i grupą „cywilów”.
Czytaj też: Polka odkryła, jak układ odpornościowy walczy z SARS-CoV-2
Jak wygląda pani życie w przymusowej, dwutygodniowej kwarantannie?