„Dyrektorzy, bawcie się dobrze” – tak można streścić przesłanie wyczekiwanego rozporządzenia w sprawie kształcenia na odległość, które ministerstwo edukacji wywiesiło na stronie internetowej w piątkowy wieczór. Dwie godziny wcześniej szef resortu w trakcie konferencji z premierem zapowiedział przedłużenie zawieszenia pracy szkół i przedszkoli do 14 kwietnia. W poprzedzających dniach obiecywał, że w nowym rozporządzeniu doprecyzowane zostaną sporne i kłopotliwe kwestie dotyczące kształcenia na odległość. Eksperci od początku jednak wykazywali, że w obecnej sytuacji ministerstwo nie ma szans sensownie wywiązać się z systemowej organizacji zdalnego nauczania.
Nie każde dziecko ma w domu komputer
Skoro władze mają konstytucyjny obowiązek zapewnienia obywatelom równego dostępu do nauki, to nie mogą usankcjonować realizowania podstaw programowych i wystawiania ocen zdalnie, wiedząc, że nie każde dziecko ma w domu komputer. Bo nie ma – zróżnicowana dostępność sprzętu dla nauczycieli w szkołach to tylko jeden kawałek obrazka.
A nawet jeśli komputer lub telefon z dostępem do internetu w zdecydowanej większości domów się znajdzie, problem wciąż jest: jak podzielić dostęp do sprzętu między dwójkę–trójkę dzieci w różnym wieku plus parę zdalnie pracujących rodziców? Chodzi nie tylko o rodziny najuboższe czy wykluczone cyfrowo – chodzi o sudoku, które w ostatnich dniach codziennie próbują układać matki i ojcowie z tzw. klasy średniej. Zbyt słaba do realizacji zdalnego nauczania jest wreszcie przepustowość tego internetu. Już w mijającym tygodniu, przy rozbudzeniu e-learningowej, spontanicznej jeszcze aktywności grup nauczycieli, przy wysypie oddolnych inicjatyw – za które należy się wielkie uznanie – część najpopularniejszych platform edukacyjnych po prostu padała z powodu zbyt dużego obciążenia.
„Radźcie sobie w szkołach sami”
Systemowo rozstrzygnąć tych problemów w tydzień nie sposób, więc jak wybrnął z galimatiasu MEN? Zgodnie z dobrze przetrenowaną taktyką, która brzmi: „radźcie sobie w szkołach sami”. „Za organizację kształcenia na odległość odpowiada dyrektor szkoły”. „W sytuacji, gdy wystąpią trudności w organizacji zajęć, dyrektor szkoły w uzgodnieniu z organem prowadzącym powinien określić inny sposób ich realizowania. O wybranym sposobie musi także poinformować kuratora oświaty” – czytamy na stronie MEN.
Dyrektor musi również ustalić z nauczycielami tygodniowy zakres materiału dla poszczególnych klas, uwzględniając m.in. równomierne obciążenie ucznia zajęciami w danym dniu, zróżnicowanie tych zajęć czy możliwości psychofizyczne ucznia, ma także obowiązek ustalić w uzgodnieniu z nauczycielami, w jaki sposób będzie monitorowana i sprawdzana wiedza i postępy w nauce. Innymi słowy, w gabinetach dyrektorów rozstrzygać ma się wszystko, co dotychczas budziło kontrowersje. MEN umywa ręce. Zaiste zdumiewający jest szacunek dla autonomii szkół i organów prowadzących, który niezawodnie budzi się w resorcie w sytuacjach kryzysowych...
Już wcześniej, w czwartek, w tym samym duchu Dariusz Piontkowski zapowiadał w RMF FM, że dodatkowe komputery do szkół, by praca na odległość była możliwa, powinny kupić samorządy. Kiedy? Według jakich procedur, jeśli sprzęt miałby być używany w najbliższych dniach?
Czytaj też: Wypowiedź ministra zdumiała nauczycieli
Co z egzaminami? Co z maturami?
Związek Nauczycielstwa Polskiego zaapelował do firm, koncernów i ludzi dobrej woli o przekazanie szkołom sprzętu komputerowego, urządzeń mobilnych czy ruterów, by mogli z nich korzystać najbardziej potrzebujący uczniowie lub w razie konieczności nauczyciele. Na dobroczynności nie da się jednak zbudować systemu, tym bardziej nie w kilka dni.
Na piątkowej konferencji minister Piontkowski zapowiedział też, że na razie nie widzi potrzeby zmiany organizacji roku szkolnego, w szczególności przesuwania terminu egzaminów ósmoklasistów (mają się odbyć tuż po Wielkanocy, 21–23 kwietnia). Tymczasem wśród pomysłów, jak z całej tej sytuacji wybrnąć, przewijają się głosy, że właśnie ten ruch należałoby wykonać i to stanowczo: odpuścić egzaminy ósmoklasistom, zrekrutować ich do szkół średnich na podstawie świadectw. Sklasyfikować maturzystów do końca kwietnia, a matury zorganizować im w lipcu. Kto liczy dziś, że za trzy tygodnie sytuacja w kraju wróci do normy? Raczej nie szef Piontkowskiego Mateusz Morawiecki, który w wywiadzie dla CNN dopiero co mówił, że przed nami szczyt pandemii i kilkanaście tysięcy nowych zachorowań.
Jak ustabilizować sytuację w szkołach
Więc może nawet: zakończyć teraz rok szkolny dla wszystkich, początek kolejnego zaplanować na sierpień, a przez ten czas przepracować i okroić rozdęte podstawy programowe? Takie postulaty pojawiają się wśród nauczycieli. Mają liczne wady i pewnie nikt nie byłby ich bezkrytycznym zwolennikiem. Dlatego też są politycznie ryzykowne. Ale z perspektywy uczniów, zwłaszcza tych, przed którymi do pokonania takie czy inne egzaminacyjne wyzwania, mają tę zaletę, że stabilizują sytuację.
Tyle o pomysłach. A czego można się spodziewać? Że MEN będzie grał na czas, wykonywał pozorowane ruchy, wydawał niczego nierozwiązujące rozporządzenia, takie jak to najnowsze. Sygnałem tego kierunku była już czwartkowa „obietnica” Piontkowskiego w RMF FM, że ósmoklasiści poznają datę i formę egzaminu co najmniej tydzień przed jego terminem. Brzmi jak żart, ale właśnie takiego zarządzania oświatą w najbliższych tygodniach możemy się spodziewać.