PIOTR PYTLAKOWSKI: – Duży rejon pan obsługuje?
Około 800 mieszkań i trochę instytucji, średnio duży. Przeważnie wrzucam listy do skrzynek, ale polecone, renty i emerytury muszę dostarczać do drzwi. Starsze osoby często nie mają kont w bankach, wolą odbierać pieniądze bezpośrednio.
W czasie pandemii takie spotkania twarzą w twarz to zagrożenie i dla pana, i dla klientów pocztowych.
Mam tego świadomość i coraz więcej mieszkańców też. Jak epidemia wybuchła, poczta kompletnie nie była przygotowana do pracy w kryzysowych warunkach. Listonosze nie dostali maseczek, rękawiczek ani płynów do odkażania. Każdy z nas na własną rękę się ratował. Teraz już jest trochę lepiej. Mamy wystarczającą ilość płynu i dostaliśmy po masce.
Po jednej?
Na jednych urzędach po kilka, na innych po jednej, ale takiej, która podobno nadaje się do wielokrotnego prania. I do tego jednorazowe rękawice.
Czytaj też: Może PiS przesunie wybory, ale będzie igrać z ogniem do końca
Jak reagują mieszkańcy, kiedy stuka pan do drzwi?
Różnie. Jedni są wręcz wylewni i to ja się trzymam od nich na dystans. Inni są ostrożni i wolą być oddaleni, co też mi pasuje. Są tacy, którzy w ogóle nie otwierają, rozmawiają przez zamknięte drzwi. Kiedy przynoszę emerytury, niektórzy proszą, abym przeliczył pieniądze na ich oczach i położył na wycieraczce. A potem i tak powinni mi pokwitować, podaję im długopis, bo jakoś tak jest, że nigdy własnego nie mogą akurat znaleźć. Potem go dezynfekuję.
Przed wyruszeniem w rejon dostaje pan na poczcie wykaz mieszkań z osobami objętymi kwarantanną?