Społeczeństwo

Dokąd pędzi pani Zofia. Reporter na OIOM-ie

Z pacjentami chorymi na Covid-19 lekarze pracują w niewygodnych strojach. Zdjęcie ze szpitala w Lublinie Z pacjentami chorymi na Covid-19 lekarze pracują w niewygodnych strojach. Zdjęcie ze szpitala w Lublinie Jacek Szydłowski / Forum
Respiratory i pompy szumią jednostajnie. Po godzinie, dwóch przestajesz je słyszeć. Od tej pory masz wrażenie, że otacza cię idealna cisza.

Michał zastygł na żelaznym krzesełku z opuszczoną głową. Właśnie minęła mu 12. godzina dyżuru, czyli dotarł do półmetka. Śpi? Czy się tylko zamyślił? Przez gogle i kaptur od kombinezonu nie widać.

– Michał?
– ...
– Ej, Michał!
– No?
– Zdarza się, że jesteś tu sam?
– Zdarza. Wiem, że na intensywnej terapii nie powinno tak być. A już na pewno nie w szpitalu covidowym. No, ale co ja, k..., poradzę? Nie ma ludzi, no!

Po głosie orientuję się, że nie spał. Niebawem zrozumiem, że myślał o jedynym regularnym dźwięku, który przeszywa ciszę. To takie ostre biiii-bip.

– Pani Zofia strasznie pędzi – tłumaczy Michał. – Serce pracuje za szybko, maszyna nam to sygnalizuje.

Idziemy do jej łóżka. Lat 84. Nazwisko Jakubowska. Imię Zofia. Covid plus. Stara kobieta, bezbronna, naga, leży w samym pampersie, okryta prześcieradłem. Półotwarte usta. Głowa otoczona rurami, kablami. Włosy rzadkie, zmierzwione.

Pielęgniarki uwijały się przy Zofii niedawno – umyły ładnie, tylko o włosach zapomniały. Gdyby mógł tu wejść syn, córka, wnuk, mąż, pewnie by ją przeczesał – ale nikt obcy na intensywną terapię w szpitalu jednoimiennym nie wejdzie. Jeśli Zofia umrze, to umrze jak każdy tutaj – w zupełnej samotności.

– A umrze?
– Jak nie zwolni, to umrze.

Michał wie, co mówi – jest anestezjologiem na intensywnej już od wielu lat.

Ubiorę cię w kombinezon i sam zobaczysz

Michał zadzwonił do mnie w zeszłym tygodniu. Wychodził wściekły po 24-godzinnym dyżurze, który pełnił z koleżanką lekarką.

– Leczyliśmy, ratowaliśmy, myliśmy, podawaliśmy lekarstwa we dwójkę. Jakaś, k..., paranoja. Jak chcesz, to przyjedź. Ubiorę cię w ten kombinezon, przemycę na oddział, sam zobaczysz.
– OK.

Szpital jednoimienny! Namioty na trawniku, policja przy bramie, budynek z lat 60. Południe Polski. Ubrani w białe kombinezony idziemy przez długie puste korytarze.

Michał: – To duży szpital. Pacjentów przybywa, ale ciągle jest ich niewielu.

Na lżejszych oddziałach sale są przeważnie puste. Staruszkowie leżą pojedynczo, czasem podwójnie. Ktoś z personelu pojawia się z rzadka. Wchodzą, robią, co swoje, i wychodzą, żeby nie narażać się na zakażenie. Przez większą część dnia pacjenci są sami. Zaglądamy na salę, gdzie leży trzech starszych panów. Budzą się.

– Dzień dobry, jak się panowie mają?
– Nie możemy jeść.
– Ale trzeba jeść. Od jedzenia przybywa sił.
– A my nie możemy!
– A dlaczego?
– Bo dali nam zupę i widelce zamiast łyżek.

Michał przeklina pod nosem: – Musicie panowie złapać pielęgniarkę, powiedzieć jej, to przyniesie łyżki. Dobrze?

Staruszkowie kiwają głowami.

Na więcej rad Michał nie może sobie pozwolić – musi przejść jeszcze kilka korytarzy, zanim dotrze na intensywną terapię – a tam czeka anestezjolożka, żeby dał jej zmianę.

Dużo respiratorów na stanie

Zbliżanie się do intensywnej terapii zwiastuje coraz większa liczba sprzętu. Respiratory ściągano tu z całego województwa. Michał przystaje przy maszynach:

– To z pogotowia, to ze straży pożarnej... Gówniane, nie nadają się dla ludzi ze zniszczonymi płucami przez Covid. No, ale na stanie mamy duuużo respiratorów.
– Ze sprzętem generalnie jest źle, jak rozumiem?
– Poprawiło się. Mamy więcej kombinezonów. Dostałem lekarstwa, których jeszcze dwa tygodnie temu nie mogłem się doprosić. Ktoś zapomniał tylko, że ludzie są potrzebni do obsługi sprzętu i podawania tych leków.

Na internie cuda jednak się zdarzają

Michał przejmuje dyżur.

– Idź już, bo widzę, że padasz – mówi do koleżanki, która ma na kombinezonie wypisane czarnym flamastrem: „lekarz Ala”.
– Dobra, opowiem ci tylko, co porobiłam...

„Maszerujemy” przez pacjentów. Najpierw Janek, lat 55. Z dziurą w głowie leży w izolatce („Trzeba zmienić mu dren”). Janek jest alkoholikiem. Dziurę w głowie ma stąd, że „poślizgnął się na trotuarze” – tak zeznała jego matka. Sądząc po obrażeniach, trotuar musiał być wyjątkowo twardy. Mama niedawno dzwoniła do szpitala, żeby ratować jej dziecko.

Pan Stanisław, lat 84, Covid plus, miażdżyca, niewydolność oddechowa, respirator.
Pani Janina, lat 76, Covid plus – jak wyżej, do tego dochodzi złamana ręka.
Dwóch pacjentów się poprawiło. Mieczysław odłączony od respiratora, zaczął radzić sobie oddechowo.

Michał: – Widzicie? Na intensywnej terapii niby cuda się nie zdarzają, a jednak!

Pan Leszek też ma się nieźle. Siedzi, poprosił o komórkę: „Dumni jesteśmy z pana”. W porównaniu z poprzednim dyżurem Michała przybyło pustych łóżek: – Cuda, mówiłem, zdarzają się rzadko.

No i pani Zofia – pędzi nie wiadomo dokąd.

Lekarz Ala: – Sama nie wiem, próbowaliśmy już chyba wszystkiego.

Ala idzie powoli, noga za nogą. Na pożegnanie słyszy biiii-bip. Rytm serca Zofii na chwilę wskakuje na 190. Cyferki na monitorze z zieleni przenoszą się w zakres czerwony. Przez najbliższe godziny będzie się nad tym, „co jeszcze można zrobić z Zofią”, głowił Michał. Alę czeka 10 minut ściągania kombinezonu, prysznic i druga część dyżuru na stronie czystej – co polega na wypełnianiu dziesiątek papierków. Covid-19 nie wpłynął na stopień biurokracji w ochronie zdrowia.

Spod maski z tlenem słychać „buuuu”

Na razie Zofia musi poczekać z pielęgniarkami. Michał musi zejść na SOR. Jest pilny pacjent przywieziony z domu pomocy społecznej. Michał ogląda papiery: – Tomografia płuc dramatyczna. Nie jest dobrze. Z DPS przyjeżdża sporo pacjentów, przeważnie w złym stanie.

Siwi pan zwinięty w kulkę na leżance. W dłoniach ściska reklamówkę – cały dobytek, jaki mu dał DPS na prawdopodobnie ostatnią podróż. Pacjent z zespołem otępiennym. Nie ma pewności, czy wie, gdzie jest i co się z nim dzieje.

– Dzień dobry!
Spod maski z tlenem słychać tylko „buuuu” zamiast odpowiedzi.
– Jak się pan nazywa?
„Buuu” brzmi, jakby pacjent próbował literować nazwisko.
– Jak się pan czuje?
„Buuu” brzmi jak „dobrze”.
Michał pochyla się nad staruszkiem. Tak żeby ten pod goglami mógł zobaczyć jego oczy.
– Duszno panu? Panie Eugeniuszu?
Eugeniusz reaguje na swoje imię, podnosi wzrok. Mówi z wysiłkiem, ale wyraźniej: – Nie, już dobrze.

Michał gładzi go po siwych włosach: – Wcale nie jest z panem tak źle – mówi, choć papiery mówią zupełnie coś innego.

Gogle wbijają się w twarz

Wracamy na intensywną.

– Już ci zaparowały?
– Co?
– Czy ci gogle zaparowały?
– Michał, od trzech godzin g... widzę.
– Zobaczysz, jak będzie, gdy zawali ci nos!

Już mi zawaliło. Nos mam cały w śluzie. Gumki od maski wbijają się w uszy, gogle wbijają się w okulary, okulary wbijają się w nos. Czuję, że pod maską mam żywe rany.

– Jak ty w tym pracujesz?
– Jest stres. Nic nie widzisz, na rękach trzy pary rękawiczek, a musisz błyskawicznie zaintubować pacjenta.

Korona z głowy nie spada

Biiii-bip, biiii-bip, biiii-bip. Zofia nie daje o sobie zapomnieć. Michał mówi, że pracuje teraz w systemie 24 godziny dyżuru – 24 godziny odpoczynku. Blok, w którym mieszka, widać przez okno szpitala. Żona z synami wyprowadzili się na wieś do dziadków. Michał porusza się więc między domem a szpitalem.

– To prawda, że nas zaczynają nienawidzić?
– Kto?
– No ludzie i Ziobro mówi, żeby ścigać medyków...
– ... aha, za dezercje...
– Siadaj, coś ci powiem o dezercji – Michał wskazuje żelazne krzesełko. – Tutaj brakuje pielęgniarek. Na zeszłym dyżurze z Alą sami myliśmy pacjentów. Korona z głowy nie spada, ale tak nie powinno być. Tak samo jak dyżury 24 na 24. Albo że jesteś tu sam.
– To co nie zadziałało?
– Pielęgniarki nie mogły pracować w innych szpitalach. A dyrektor w ramach rekompensaty zaproponował im po stówie miesięcznie. I się dziewczyny wk...wiły.
– I?
– Część była na kwarantannie, część jest Covid plus, a część poszła na zwolnienia. To rozpieprzyło grafik.
– Potępiasz je?
– Przestań. Mówię „dziewczyny”, ale wiele z nich to starsze panie. Same chorują. Dla nich dyżur tutaj to igranie ze śmiercią. Jak można było im zaproponować 100 zł? No k... mać!

Cudowna przemiana defibrylatora

– Przeprowadzą te wybory?
– To całkiem możliwe.
– No co ty... Jak oni mogą w takiej chwili...

Michał podrywa się z krzesła. Ma pomysł, co robić z panią Zofią! Tłumaczy mi długo – rozumiem tyle, że odstawi jeden lek, poda zupełnie inny – tylko najpierw musi zrobić jej EKG, które trzeba będzie dokładnie przeanalizować. Liczone w milimetrach odległości między skurczami i rozkurczami dadzą odpowiedź – czy pomysł ma szansę wypalić.

– Dobra, robimy EKG!
– Dobra!

Pani Zofia zostaje oklejona elektrodami. Start! Ale aparat nie rusza.

– Aha! Upieprzyła się wtyczka! Prąd nie dochodzi.

Czyli nie robimy EKG? Nie będzie cudownej terapii? Ułamana wtyczka odbierze pani Zofii szansę? Michał ciągnie defibrylator w stronę łóżka.

– Będziesz ją strzelał? Bo doktor Ala mówiła, że ją strzelali!

Michał przykłada elektrody do starczych piersi Zofii. Przełącza defibrylator na funkcję monitoringu, zadrukowany pasek wychodzi z maszyny.

– Medycyna wojenna zna sposoby, żeby zmienić defibrylator w EKG! – Michał się cieszy.

Żeby nie cierpieli

Teraz wisi na telefonie. Konsultuje się z dr Alą i jeszcze z kimś. Po kilkunastu minutach liczenia milimetrowych kratek EKG decyzja:

– Próbujemy!

Ale Michał mówi, żeby nie nastawiać się na cud. Chodzimy między łóżkami.

– Chcę cię o coś zapytać.
– No?
– Przychodzisz tutaj co drugi dzień. Patrzysz na łóżka, które opustoszały...
– Starsi ludzie. Oni są w takim stanie, że... Zobacz: miażdżyce, niewydolności oddechowe. Tutaj tak samo! I tu! I pan Stanisław i pani Janina... Nie wyjdą z tego.

Patrzę przerażony. Wydaje mi się, że Janina wszystko słyszy. Doktor uspokaja:

– Nic nie słyszą. Śpiączka farmakologiczna, morfina. Tyle mogę zrobić, żeby nie cierpieli.

Na ratunek

Przychodzi druga zmiana. Biiii-bip Zofii jest jakby radośniejsze. Wychodzimy z intensywnej. Powoli do rozbieralni. Potem prysznic. Po zdjęciu masek, gogli przestajemy być anonimowi.

– Może odpuścimy dziś kawę, dobra? – prosi Michał. – Leć już lepiej. Po co kusić licho?

Michał się boi, że ktoś zauważy obcego. Doktor nie ma prawa rozmawiać z prasą! A jakby dyrekcja się dowiedziała, że mnie tu wpuścił, mógłby wylecieć.

I kto by wtedy ratował pędzącą Zofię?

Imiona i nazwiska osób występujących w tekście zostały zmienione

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną