Michał zastygł na żelaznym krzesełku z opuszczoną głową. Właśnie minęła mu 12. godzina dyżuru, czyli dotarł do półmetka. Śpi? Czy się tylko zamyślił? Przez gogle i kaptur od kombinezonu nie widać.
– Michał?
– ...
– Ej, Michał!
– No?
– Zdarza się, że jesteś tu sam?
– Zdarza. Wiem, że na intensywnej terapii nie powinno tak być. A już na pewno nie w szpitalu covidowym. No, ale co ja, k..., poradzę? Nie ma ludzi, no!
Po głosie orientuję się, że nie spał. Niebawem zrozumiem, że myślał o jedynym regularnym dźwięku, który przeszywa ciszę. To takie ostre biiii-bip.
– Pani Zofia strasznie pędzi – tłumaczy Michał. – Serce pracuje za szybko, maszyna nam to sygnalizuje.
Idziemy do jej łóżka. Lat 84. Nazwisko Jakubowska. Imię Zofia. Covid plus. Stara kobieta, bezbronna, naga, leży w samym pampersie, okryta prześcieradłem. Półotwarte usta. Głowa otoczona rurami, kablami. Włosy rzadkie, zmierzwione.
Pielęgniarki uwijały się przy Zofii niedawno – umyły ładnie, tylko o włosach zapomniały. Gdyby mógł tu wejść syn, córka, wnuk, mąż, pewnie by ją przeczesał – ale nikt obcy na intensywną terapię w szpitalu jednoimiennym nie wejdzie. Jeśli Zofia umrze, to umrze jak każdy tutaj – w zupełnej samotności.
– A umrze?
– Jak nie zwolni, to umrze.
Michał wie, co mówi – jest anestezjologiem na intensywnej już od wielu lat.
Ubiorę cię w kombinezon i sam zobaczysz
Michał zadzwonił do mnie w zeszłym tygodniu. Wychodził wściekły po 24-godzinnym dyżurze, który pełnił z koleżanką lekarką.
– Leczyliśmy, ratowaliśmy, myliśmy, podawaliśmy lekarstwa we dwójkę. Jakaś, k..., paranoja. Jak chcesz, to przyjedź.