Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

„Od miesięcy nie widziałam córek”. Wcześniaki same na oddziałach

Wcześniak w inkubatorze Wcześniak w inkubatorze Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Niedofinansowanie neonatologii w okrutny sposób odbija się dziś na najsłabszych pacjentach. Urodzonych przedwcześnie, czasem nawet w 25. tygodniu ciąży. Oraz ich rodzicach.

530 i 710 – tyle gramów ważyły po porodzie córki Patrycji i Łukasza. Urodziły się w 25. tygodniu ciąży, długo oczekiwanej i wychuchanej. Ocenione na 7 pkt w skali Apgar, od razu trafiły do inkubatora, tam je zaintubowano. Był 31 stycznia.

Przez pierwsze tygodnie ich życia Patrycja i Tomek spędzali całe dni na oddziale, trzymali córki za rączki, czytali bajki. Na początku marca szpital na Karowej w Warszawie wprowadził zakaz odwiedzin dla ojców wcześniaków. Łukasz ostatni raz widział dziewczyny 28 lutego. W połowie marca – kiedy w związku z pandemią przenieśliśmy pracę i naukę do domów, zamknęliśmy sklepy i restauracje – zakazem objęto też mamy.

Mają 13 tygodni, a ja jeszcze nigdy nie miałam ich na ręku – mówi Patrycja.

Wcześniaki bez rodziców. Apele, petycje, prośby

Oddziały intensywnej terapii noworodków zamknięto dla rodziców z dwóch powodów, mówi prof. Ewa Helwich, konsultant krajowy neonatologii i kierownik Kliniki Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Po pierwsze – w trosce o dzieci, żeby zmniejszyć ryzyko infekcji koronawirusem. Wcześniaki borykają się z różnymi powikłaniami, często mają problemy z oddychaniem, wymagają szczególnej uwagi, żeby mogły przeżyć i prawidłowo się rozwijać. Zamknięcie OITN to wyraz lekarskiej troski.

Po drugie – by zmniejszyć ryzyko zakażenia lekarzy i pielęgniarek. – Neonatologia to deficytowa specjalizacja w Polsce. Zakażenie jednego lekarza paraliżuje pracę całego oddziału – podsumowuje prof.

Reklama