AGNIESZKA GIERCZAK-CYWIŃSKA: – Muszę się przyznać, że zaplanowałam sobie wizytę u ulubionej kosmetyczki w pierwszym tygodniu czerwca, ale ostatecznie ją odwołałam – przeraziła mnie wizja kontaktu z potencjalnie chorymi, których mogę spotkać zarówno w komunikacji miejskiej, jak i w salonie. Czy to już nie jest lekka fobia społeczna? Przecież tyle osób tłumnie ruszyło do fryzjerów…
ANNA ZAWISTOWSKA: – Praktyka pokazuje, zarówno moja, jak i innych psychologów, że jesteśmy teraz jako społeczeństwo podzieleni na dwie grupy. Rzeczywiście są osoby, którym ciężej podporządkować się narzuconym ograniczeniom. Mają silną potrzebę wychodzenia z domu, kontaktu z ludźmi, spotykania się z nimi na żywo, a nie tylko za pośrednictwem kanałów online czy telefonu. Często uznają, że zagrożenie wcale nie jest takie duże, jak się mówi, zakładają, że im nic złego się nie stanie. I idąc za swoimi potrzebami, są gotowe robić to, na co mają ochotę, a nawet złamać narzucone nam zasady związane z zachowaniem bezpieczeństwa.
I pójść na imprezę lub do fryzjera w kwietniu, gdy było to jeszcze nielegalne?
Tak, ta wewnętrzna stymulacja jest aż tak silna. Z drugiej strony jest wiele osób, które przestrzegają reguł, mają wyższy poziom lęku, niepokoju związanego z zakażeniem się, kontaktem z innymi. Wybierają pozostanie w domach. Na to, do której grupy będziemy należeć, wpływ ma nasz sposób radzenia sobie ze stresem, przeżyte trudne doświadczenia i traumy. Natężenie lęku może być bardzo różne, co człowiek – to inny przypadek.
Czytaj też: