Z roku na rok dzieci korzystających ze wsparcia funduszu jest coraz mniej. W 2019 r. – 233 tys., rok wcześniej 26 tys. więcej, a jeszcze osiem lat temu – 339 tys. Tendencja spadkowa to dobra i zła wiadomość. Zła – bo dzieci (a zwłaszcza ich rodziców), które potrzebują wsparcia państwa, nie ubyło. Dobra dlatego, że fundusz w tym wydaniu, w jakim istnieje od 12 lat, bardziej szkodzi, niż pomaga.
„Żeby nie pasożytowała”
Idea, która narodziła się w połowie lat 70., była prosta: jeśli rodzic uchyla się od płacenia alimentów, trzeba go zdyscyplinować. Państwo ma o wiele większe możliwości niż drugi, zwykle rozwiedziony i skonfliktowany rodzic. Pomysł powstał w kręgach pielęgnujących tradycje Janusza Korczaka wychowawców i opiekunów dzieci i wynikał ze znajomości życia; konflikty porozwodowe miały powtarzalny przebieg. On nie chciał „jej płacić”, żeby „nie pasożytowała”. Cokolwiek leżało u źródła tej postawy – uderzało w dziecko, które zostawało bez środków do życia.
Przekonane przez korczakowskich pedagogów państwo zastępowało rodzica w roli płatnika. Zobowiązany do alimentacji – chciał czy nie – zaciągał dług u państwa, które potem go egzekwowało, najbardziej opornych wsadzając do więzień. W pierwszej połowie lat dwutysięcznych z pomocy korzystało ponad 550 tys. dzieci. Ich liczba w tamtym czasie wzrosła – bo kryzys, bezrobocie, czarny rynek pracy – a ściągalność alimentów spadała. Państwo w owym czasie szukało oszczędności, wdrażając plan Hausnera.
To wówczas postanowiono ciachnąć koszty funduszu. Ogłoszono, że jest bez sensu, bo alimentów nie płacą ci rodzice, którzy nie mają pracy. Zanim opiekunowie dzieci korzystających z funduszu zdążyli się zorientować – zostali na lodzie. Wprowadzono „zaliczkę alimentacyjną”, czyli formę zasiłku dla osób, których dochód na głowę w rodzinie nie przekraczał 500 zł, dla alimentów nie wyższych niż 300 zł.
Szerokie przyzwolenie na krętactwo
Postępowanie państwa skrytykowali chyba wszyscy specjaliści od polityki społecznej. Podkreślano, że sytuacja, gdy państwo wspiera dzieci autorytetem (i środkami przymusu), i taka, gdy wypłaca zasiłek, są z gruntu inne. Zasiłki zniechęcają do aktywności, uderzają w ciężej pracujących itd. Fundacja Batorego przeprowadziła nawet badania (jakich oszczędzono sobie przed likwidacją funduszu). Okazało się, że przyczyną niepłacenia nie jest brak zatrudnienia i dochodów (ten problem dotyczył najwyżej 20 proc. niepłacących), ale szerokie, powszechne i rosnące przyzwolenie na krętactwa. Niemal wszyscy pracodawcy zgadzali się iść na rękę „skubanemu przez eksmałżonkę”, zaniżając jego oficjalne dochody i uznając to za moralnie słuszne.
Jednocześnie ruszył jeden z największych w historii Polski społecznych zrywów: zbiórka podpisów pod ustawą o wskrzeszeniu funduszu. W bardzo krótkim czasie poparło ją ponad 500 tys. osób. W dodatku wielkich oszczędności nie było – bo posypały się fikcyjne rozwody i państwo dalej płaciło, tyle że już innym osobom. Po wyborach w 2005 r. poseł PiS Tomasz Latos wrócił do tematu. Okazało się, że w Sejmie przeciwników łożenia pieniędzy na fundusz alimentacyjny jest tak wielu, że nie da się przeforsować projektu obywatelskiego. W 2008 r. powołano dzisiejszy fundusz, ale z zapisanym w ustawie kryterium dochodowym niewiele przekraczającym 700 zł, by przekonać opornych posłów, że to „pomoc najbiedniejszym dzieciom”.
Podwyżka kryterium dochodowego to mało
Owo kryterium, niemal niezmienione, przeczekało kolejnych 11 lat. W 2019 r. podniesiono je do 800 zł. Wprowadzono co prawda kolejne ustawy, które miały dyscyplinować dłużników, zmieniło się też społeczne postrzeganie problemu – ale jednocześnie samotne matki wpadły w grupę osób najsilniej zagrożonych ubóstwem. Mimo wprowadzenia kryterium ze wsparcia funduszu korzysta ponad 200 tys. dzieci. To dużo. Ale głównie dlatego, że sytuacja samotnych matek jest tak zła.
Nawet pobieżne przyjrzenie się konstrukcji funduszu nie pozostawia wątpliwości, że od lat nie chodzi w nim o wspieranie dzieci czy rodziców. Być może rekordowo niska liczba osób, które z niego korzystają, to dobry moment, by raz jeszcze przyjrzeć się tej konstrukcji. Fundusz alimentacyjny to było dobre i potrzebne rozwiązanie, które zamieniliśmy na gorszy model. Ale ciągle jeszcze można sięgnąć po ten stary.