Magdalenka od ponad dwóch miesięcy nie widziała syna. Jasiek w niedzielę wielkanocną przeszedł w szpitalu w Zabrzu przeszczep płuc. To szansa na kolejne lata życia dla nastolatka, u którego pół roku po urodzeniu zdiagnozowano mukowiscydozę. Choroba jedno płuco zniszczyła kilka lat temu. Kiedy zaatakowała drugie, było jasne, że ratunkiem jest tylko przeszczep. A po nim pewnie kolejny.
Magda mówi, że przez 12 lat z chorobą Jaśka byli sami. Sami ze strachem, bólem, walką, niepewnością. Z każdym płytszym oddechem syna. Aż w ich życiu pojawili się ludzie z Fundacji Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci.
– Wciąż powtarzam, że to jakby anioły do nas z nieba przyszły. I dzisiaj już nawet nie wiem, jak daliśmy radę przez tyle lat trwać sami z tą chorobą – Magda z synem i mężem mieszka niedaleko Ostrzeszowa. Mają też dwie dorosłe córki, które założyły już własne rodziny. Oni żyją z gospodarstwa, które mąż dostał od rodziców, kiedy ci przeszli na emeryturę. Najpierw było to 10 ha, a teraz jest z dzierżawami z 50. Ile dokładnie, Magda nie wie. Bo w gospodarstwie pomaga, kiedy to jest niezbędne, całą energię skupiając na chorym Jaśku, któremu pogarszać zaczęło się pięć lat temu. Odmy szły jedna za drugą. Jasiek lądował na dwa tygodnie na reanimacji, po dwóch tygodniach wracał do domu, a po tygodniu była kolejna odma i kolejny szpital. Kiedy znów trafił z odmą do szpitala we Wrocławiu, lekarka powiedziała Magdzie wprost: – Nie wypuszczę go bez tlenu. I bez odpowiedniej opieki.
Na wielbłądzie
Magda słuchała i myślała, skąd wziąć ten tlen i ile to kosztuje. Na miesiąc, rok, na kilka lat. – To ta lekarka umówiła mnie z ludźmi z hospicjum. I Jasiek dostał przenośny koncentrator tlenu. W naszym domu pojawiła się pielęgniarka, pani Jola, z którą bardzo się zżyliśmy.