Najwyższa Izba Kontroli opublikowała sprawozdanie z wykonania budżetu Ministerstwa Zdrowia w 2019 r., dzięki czemu poznaliśmy najświeższe statystyki „Programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego”. Są druzgocące.
Prokreacja. Pięta achillesowa PiS
Liczący 99 mln zł budżet programu rozłożony na cztery lata (78,6 mln z budżetu państwa oraz 21 mln zł dofinansowania z Unii) dawał nadzieję zarówno na zagwarantowanie większej dostępności do diagnostyki, jak i objęcie leczeniem większej grupy osób. W Polsce już co piąta para ma problemy z poczęciem dziecka, czyli stara się o to bezskutecznie przez minimum 24 miesiące.
Przez trzy lata wydano jednak mniej niż połowę, czyli 46 mln zł. Na co? Głównie na doposażenie szpitali uniwersyteckich, w których mieszczą się ośrodki referencyjne, a więc na infrastrukturę i sprzęt – na ten cel przeznaczono 36 mln, a tylko 10 mln na badania i opiekę psychologiczną nad pacjentami. W 2020 r. zaplanowano wykorzystanie kolejnych 8 mln zł, ale co z resztą niewydanej kwoty? Jak zostanie wykorzystana?
Z programu miało skorzystać 6 tys. par, ale do końca 2019 r. z ponad 5,7 tys., które się do niego zgłosiły, etap diagnostyczny zakończyło tylko 2,6 tys. Co się stało z resztą? Cudownie ozdrowiała, czy może nie udało im się pomóc inaczej niż metodą pozaustrojową, wyklętą przez ministra zdrowia? Na tym ma polegać, w kraju zamieszkanym przez 1,5 mln niepłodnych par, „zwiększenie dostępności do wysokiej jakości świadczeń”? Ostatecznie 1155 par „zostało skierowanych do dalszego leczenia niepłodności”, a miało ich być 4 tys. 30 proc. z nich miało zajść w ciążę. NIK podkreśla, że „istnieje ryzyko nieosiągnięcia zakładanych w Programie wielkości docelowych”, co jest niezwykle łagodną oceną starań kierownictwa resortu zdrowia.
Czytaj także: Resort zdrowia nie pomoże młodym kobietom chorym na raka
Dzietność się w Polsce nie poprawiła
No i wreszcie wskaźnik, który wszystkich interesuje najbardziej, czyli liczba ciąż. Do kwietnia 2019 r. było ich 294 – taka informacja pochodzi z wewnętrznych raportów przekazywanych do NFZ przez realizatorów programu. Mają one jednak charakter dobrowolny, czyli ośrodki referencyjne nie muszą już donosić aktualnych statystyk. Poza tym mowa o ciążach, a więc nie mamy nawet pewności, czy zakończyły się szczęśliwym porodem. Dla porównania: tylko w Poznaniu przez trzy lata dzięki miejskiemu programowi dofinansowania in vitro urodziło się 201 nowych mieszkańców. Koszt tego przedsięwzięcia to... 7 mln zł.
Narodowy Program Prokreacyjny wygasa w grudniu 2020, ale nie trzeba czekać do końca roku, by już dziś ogłosić go wielką porażką. Nie da się skutecznie leczyć, wykluczając najskuteczniejsze lekarstwo.