„(…) W oddziale Intensywnej Terapii – 0 wolnych miejsc.
W oddziale „R” Kliniki Kardiologii – 0 wolnych miejsc.
Brak miejsc dla chorych podejrzanych o Covid-19.
W klinikach oczekują pacjenci z dodatnimi wynikami na przeniesienie (…).”
Jest źle.
Codziennie dziesiątki takich faksów spływają ze szpitali do dyspozytorni pogotowia. To tu przyjmuje się wołanie o pomoc. Tu rozdziela się karetki i tu decyduje, co robić – gdy w jakimś szpitalu nie ma miejsca. Problem w tym, że miejsc jest coraz mniej, a czasami nie ma ich wcale.
Byłem właśnie na dyżurze w jednej z dużych dyspozytorni. Za monitorami, przy telefonach siedzą bardzo często doświadczeni ratownicy, ludzie, którzy następnego dnia sami wsiadają do karetek.
Ci z największym stażem znają wszystkie zespoły po imionach, są też na „ty” z wieloma lekarzami dyżurującymi na SOR-ach. Nie nakazują przyjęcia pacjenta, ale proszą: – Olgierd, weź jeszcze tego jednego, a potem postaram się oszczędzać cię przez godzinę czy dwie.
Nie dajemy rady, odpuśćcie
Czasem działa to w drugą stronę. Dzwonią lekarze, którzy błagają, żeby dać im i personelowi chwilę wytchnienia: „Nie dajemy rady. Odpuśćcie na jakiś czas”.
Ale czasami i to nie pomaga. Na dyżurze, który obserwowałem, pacjent covid plus (ból w klatce, duszność, odwodnienie, niskie ciśnienie) obijał się w karetce ponad trzy godziny.