Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Wołanie o pomoc z dyspozytorni warszawskiego pogotowia

Koronawirus w Szczecinie Koronawirus w Szczecinie Cezary Aszkielowicz / Agencja Gazeta
Tu rozdziela się karetki i tu decyduje się, co robić, gdy w jakimś szpitalu nie ma miejsca. Problem w tym, że miejsc jest coraz mniej, a czasami nie ma ich wcale.

„(…) W oddziale Intensywnej Terapii – 0 wolnych miejsc.
W oddziale „R” Kliniki Kardiologii – 0 wolnych miejsc.
Brak miejsc dla chorych podejrzanych o Covid-19.
W klinikach oczekują pacjenci z dodatnimi wynikami na przeniesienie (…).”

.mat. pr..

Jest źle.

Codziennie dziesiątki takich faksów spływają ze szpitali do dyspozytorni pogotowia. To tu przyjmuje się wołanie o pomoc. Tu rozdziela się karetki i tu decyduje, co robić – gdy w jakimś szpitalu nie ma miejsca. Problem w tym, że miejsc jest coraz mniej, a czasami nie ma ich wcale.

Byłem właśnie na dyżurze w jednej z dużych dyspozytorni. Za monitorami, przy telefonach siedzą bardzo często doświadczeni ratownicy, ludzie, którzy następnego dnia sami wsiadają do karetek.

Ci z największym stażem znają wszystkie zespoły po imionach, są też na „ty” z wieloma lekarzami dyżurującymi na SOR-ach. Nie nakazują przyjęcia pacjenta, ale proszą: – Olgierd, weź jeszcze tego jednego, a potem postaram się oszczędzać cię przez godzinę czy dwie.

Nie dajemy rady, odpuśćcie

Czasem działa to w drugą stronę. Dzwonią lekarze, którzy błagają, żeby dać im i personelowi chwilę wytchnienia: „Nie dajemy rady. Odpuśćcie na jakiś czas”.

Ale czasami i to nie pomaga. Na dyżurze, który obserwowałem, pacjent covid plus (ból w klatce, duszność, odwodnienie, niskie ciśnienie) obijał się w karetce ponad trzy godziny.

Reklama