Bezkształtna masa tkanki zamiast twarzy, wypłynięte oczy, brak powiek, dziura w miejscu nosa. Cienka warstwa mózgu nieprzykryta kośćmi, gnijąca za życia. I cierpienie. Cierpienie dziecka, którego nie byli w stanie uśmierzyć nawet specjaliści medycyny paliatywnej, i jego rodziców, dwójki ludzi, którzy czekali na to dziecko, ale coś poszło nie tak i płód się nie rozwinął.
Z powodu „sumienia” ówczesnego szefa szpitala położniczego, który podstępnie uniemożliwił przerwanie tej ciąży, gdy był jeszcze czas, kazano im bezradnie patrzeć na to cierpienie, ból, śmierć. Pobawione oczu, ust i szans na życie dziecko miesiącami umierało na ich rękach. Tak oto zrealizowała się „wyższa moralność” w Polsce.
To nie było potrzebne. Nie zmieniło na lepsze świata w żaden sposób. Dobre byłoby współczucie i troska. Wrażliwość i wparcie. Na los nic się nie poradzi, ale można choć sprawić, by ludzie, postawieni w krytycznej sytuacji, poczuli, że mają oparcie w innych. Władzę mieli jednak ci, którzy ponad wszystkie ludzkie wartości postawili „sumienie” – plątaninę niejasnych motywacji i trudnych do pojęcia dla większości z nas ocen moralnych. Systemowa przemoc pozwoliła im to „sumienie” wyegzekwować. „Chciałam podarować dziecku choć godną śmierć” – mówi matka. „Wyższa moralność” wolała wybrać cierpienie.
Pięć lat temu nikt się tego nie spodziewał
Większości trudno pojąć, że wartości takie jak religijność mogą odzierać z wrażliwości na innych, miast ją w człowieku rozwijać. A jednak paru biskupów,