Pan Zygmunt covidową obniżkę pensji o jedną trzecią przyjął ze stoickim spokojem. Pracuje jako kościelny organista już 44 lata i od dawna wie, że to raczej piękne hobby. Utrzymać się z tego? Nierealne. Gdyby nie miał pracy w filharmonii, byłoby krucho. Jego wynagrodzenie kościelne jest jak kurs egzotycznej waluty – trudne do przewidzenia. Przewidywać można jedynie, że jak proboszcz ma okazję, by je obniżyć, to to zrobi.
– To mała monarchia – mówi. – Najpierw trzeba zadbać o wymagania księdza, potem zapłacić kucharce, następne w kolejności są budynki kościelne, a służba feudalna, czyli organista czy kościelny, na samym końcu.