Kleo
To był trochę miś Jogi, trochę kapibara. Spędził w schronisku większość życia. Aneta adoptowała go, kiedy miał osiem lat. Okazał się bardzo zaborczy. Warczał, gdy ktoś zbliżał się do niej, bał się kontaktu fizycznego, atakował. Dotykać mogła go tylko ona i Robert, który się nim opiekował, kiedy Aneta wyjeżdżała służbowo.
– Był trudny, ale dawał dużo radości. Wszędzie jeździliśmy razem. Mieszkał ze mną w hotelach i schroniskach górskich. Bardzo się do niego przywiązałam – opowiada Aneta. Biegała z Kleo nawet 5–6 km. Kiedyś zauważyła, że niechętnie przyspiesza. Miał 12 lat. Zrobiła badania, wskaźniki wątrobowe wyszły źle. USG wykazało, że ma dużego guza wątroby, a biopsja – że nie był niezłośliwy.
Czytaj też: Nie oddawaj psa w pandemii
Kleo trafił pod opiekę onkolożki. Trzy miesiące przed śmiercią zaczął mieć problemy z wypróżnianiem się. Nikt nie wiedział, dlaczego. Aneta chodziła do wielu weterynarzy, dostawała tabletki, czopki. I teorie. Jakaś lekarka zasugerowała kolonoskopię.
– Poszłam z wynikami do onkolożki. Poinformowała mnie, że z czasem Kleo przestanie się załatwiać. I są dwa wyjścia: trudna operacja, wiążąca się z wycięciem końca jelita, albo uśpienie. Próbowałyśmy jeszcze leków, ale Kleo miał coraz większe trudności.
Aneta pracowała w biurze. Pies bardzo się męczył, by wytrzymać osiem godzin w domu. Zatrudniła sąsiadkę, żeby wychodziła z nim za drobną opłatą i dawała znać, jak się czuje. Kleo chudł. Onkolożka powtórzyła: eutanazja albo operacja.