W nowe dziesięciolecie mieliśmy wejść z zakazem hodowli zwierząt na futra, uboju rytualnego na eksport, wykorzystywania i męczenia zwierząt w cyrkach. Psy też miały mieć lepsze życie. Bez łańcuchów i ciasnych kojców, za to ze schroniskami prowadzonymi przez ludzi z pasją, a nie po to, by na ich bezdomności zarabiać. Te służbowe, pracujące, wreszcie miały się doczekać emerytury. Nic z tego.
„Piątka dla zwierząt”, sztandarowy projekt Jarosława Kaczyńskiego, zamiast pomóc czworonogom, zamieszała tylko w polityce. Przez nią omal nie pękła koalicja rządząca. Zachwiała się opozycyjna koalicja w Senacie. Odszedł minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski.
W końcu projekt, nie wiadomo na jak długo, trafił do sejmowej zamrażarki. A co ze zwierzętami? One, jak zawsze, były tylko kartą przetargową w rozgrywkach polityków.
„Piątkę”, czyli projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, osobiście zapowiedział Jarosław Kaczyński. Działacze organizacji zajmujących się ochroną zwierząt komentowali trzeźwo: „Zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe”.
– To wszystko już było w słynnym projekcie PiS z 2017 r., pod którym podpisał się Jarosław Kaczyński – przypomina Cezary Wyszyński z Międzynarodowego Ruchu Na Rzecz Zwierząt Viva!. – I nic z tego nie wyszło.
Warto pamiętać, że w Sejmie poprzedniej kadencji leżały ponad dwa lata dwa niemal identyczne projekty: projekt PiS posła Czabańskiego i projekt Parlamentarnego Koła Przyjaciół Zwierząt posła Suskiego (PO).
Norka w centrum
Prawo i Sprawiedliwość pod presją lobby futrzarskiego i mięsnego po roku autopoprawką wykreśliło ze swojego dwa kluczowe punkty: zakaz hodowli zwierząt na futra i uboju rytualnego, a zakaz trzymania psów na łańcuchach, by nie drażnić wiejskiego elektoratu, zastąpiło wydłużeniem łańcuchów.