W środę 27 stycznia przez Warszawę i kilkadziesiąt innych miast przemaszerowały tysiące osób sprzeciwiających się publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej ograniczającego prawo do aborcji. Policja towarzyszyła protestom dyskretnie, nie przeszkadzała, nie używała siły. Marsze zakończyły się spokojnie, nie doszło do poważniejszych incydentów.
Następnego dnia zmiana taktyki. Podobnie w piątek. Policja nastawiona konfrontacyjnie, blokująca trasy przemarszu, używająca gazu przeciw demonstrantom. Ludzi szarpano, wynoszono, wrzucano do suk jak worki kartofli. Skąd taka zmiana? Prawdopodobnie ktoś na wyższych szczeblach zganił policyjnych dowódców za środową nadmierną łagodność. I teraz ludzie w mundurach ruszyli ławą, aby pokazać, kto tu rządzi. Nie dało się ukryć, że wykonywali rozkazy chętnie i bez skrupułów.
Czytaj więcej: Protest w Warszawie. Demonstranci zamknięci w kordonie policji
Cyryl jak Cyryl, ale te metody
Już podczas protestów z poprzednich miesięcy niektórych zatrzymywanych przeciwników władzy wywożono do komend poza Warszawą. Tłumaczono to tym, że w stołecznych izbach zatrzymań brakowało wolnych miejsc. W czwartek 28 stycznia zatrzymano 14 osób i poza jedną wszystkie wywieziono poza Warszawę. Do Piaseczna, Piastowa, Pruszkowa, Grodziska, Nowego Dworu, Legionowa i Mińska Mazowieckiego. W tym czasie na policyjnych tzw. dołkach w komendach warszawskich miejsc nie brakowało. Dlaczego więc policja zastosowała metodę wywózki niepokornych z miasta?