To była szkoła cierpliwości. Zatkane drogi dojazdowe do ośrodków narciarskich, tłok w kolejkach do kas i wyciągów, żółwie tempo w ciągnących się kilometrami korkach w porze powrotów do domu niedzielnym popołudniem.
Czytaj też: Zakazane Zakopane
Pełne parkingi już od rana
W Szczyrku pod największą tamtejszą stacją narciarską tłum kłębił się grubo przed godziną startu, czyli 8:30. Parking pod gondolą (na kilkaset samochodów) był zapchany już mniej więcej od 7. Drugi, podobnych rozmiarów, ale położony nieco dalej, zapełniał się błyskawicznie. Kto nie zdążył przed 9, musiał szukać pomocy u rozstawionych wzdłuż drogi parkingowych, kierujących do którejś z nieodległych prostopadłych uliczek.
O pandemii można by było na chwilę zapomnieć, gdyby nie rytualne napomnienia płynące z głośników: uprasza się o trzymanie dwumetrowej odległości, o zasłanianie ust i nosa, o przestrzeganie reguły wsiadania do gondoli wyłącznie, jeśli należy się do tego samego gospodarstwa domowego, wspólnie wynajmuje nocleg, ewentualnie przyjechało się razem na zjazdowy wywczas. W praktyce zachowywanie odległości było fikcją – jak zwykle pod bramkami jedni drugim następowali na zjazdowy sprzęt. Zasłanianie twarzy – jak cię mogę. W egzekwowanie przepisu o selekcji do wagoników gondoli oraz wyciągów kanapowych wierzyli chyba wyłącznie jego twórcy.
Czytaj też: Emilewicz w górach. Wasze narty są lepsze niż nasze?