Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Co to „Bogurodzica”? 13-letnia Alicja uczy się polskości

13-letnia Alicja z nauczycielem, Krzysztofem Banaszczykiem 13-letnia Alicja z nauczycielem, Krzysztofem Banaszczykiem Marta Kotlarska / mat. pr.
Czy da się nauczyć polskości kogoś, kto z Polską do tej pory nie miał nic wspólnego? Po dwóch stronach ekranu, w zdalnej rzeczywistości, polonista Krzysztof Banaszczyk i 13-letnia Alicja próbują już od roku.

„Bogurodzica” to dla Alicji dość dziwaczne słowo. Nie może zrozumieć, dlaczego Latarnik nie zapalił latarni. No i jakoś nie kojarzy słynnego „Pana Tadeusza” – dziwne, bo przecież wiadomo, że każdy prawdziwy Polak na pamięć zna Inwokację.

Całe życie spędziła za granicą. Do polskiej szkoły trafiła przypadkiem i wiele rzeczy nie może przestać jej dziwić. Dlatego wciąż i o wszystko pyta, a Krzysztof Banaszczyk próbuje odpowiadać.

Od początku pandemii udziela Alicji zdalnych korepetycji z polskiego. Pomaga jej się przygotować do egzaminu ósmoklasisty. To jego praca dodatkowa, po godzinach. Bo na co dzień uczy polskiego w zupełnie wyjątkowym jak na Polskę miejscu – zagrożonej zamknięciem małej wiejskiej szkole, w której większość uczniów to dzieci z ośrodka dla cudzoziemców.

W temacie przybliżania polskości niewtajemniczonym Krzysztof Banaszczyk doświadczeń ma więc sporo, musi jednak przyznać: tak skomplikowanego dydaktycznie przypadku jak Alicja jeszcze nie spotkał.

„Rozwijanie szacunku dla wiedzy, wyrabianie pasji poznawania świata i zachęcanie do praktycznego zastosowania zdobytych wiadomości”

Z Polską już od życia płodowego Alicja nie miała wiele wspólnego. Oczywiście oprócz matki, która w ósmym miesiącu ciąży pojechała rozpocząć nowe życie w Londynie, no i ojca, dyplomaty – to z powodu jego nowej pracy w 2007 r. całą trójką wyjechali za granicę.

W ich rodzinie wątek wielokulturowy od zawsze przewijał się gdzieś między słowami – były opowieści o wujku, który ze 100 dol. w kieszeni drogą lądową pojechał do Indii, a matka Alicji Marta ma polsko-żydowskie korzenie.

Zresztą Martę, z zawodu fotografkę, od zawsze bardziej interesowały przejawy mniejszości, a nie większości, niezależnie od kraju, w jakim przebywała. W Polsce organizowała warsztaty fotograficzne, np. dla dzieci z ośrodka dla bezdomnych albo dzieci romskich z miejscowości Szaflary. W tym duchu Marta od małego starała się wychowywać Alicję – że świat jest różnorodny, a inne kultury nie muszą wydawać się inne. Choć specjalnie wychowywać jej nie musiała – tak im się po prostu życie ułożyło.

W Londynie Alicja chodziła do przedszkola, zerówki oraz pierwszej klasy. W szkole mówiła po angielsku, w domu po polsku. W jej szkole byli uczniowie z całego świata, niemal wszyscy dwujęzyczni. Oprócz tego chodziła na lekcje baletu do rosyjskiej baletnicy, razem z mamą jeździła na projekty fotograficzne na tym razem brytyjsko-cygańskie osiedla i lubiła spacery po Regent’s Parku.

Potem na chwilę wrócili do Polski. Sześcioletnia Alicja trafiła tu do zerówki. Ale niedługo później jej tata znów dostał nową pracę, tym razem na placówce w Indiach. Tym sposobem Alicja swoją dalszą edukację rozpoczęła już w New Delhi. Trafiła do trzeciej klasy, uczyła się po angielsku. A potem musiała przenieść się do innej szkoły – była tam jedynym białym dzieckiem. „It’s not fun to be one who stands out! (Nie jest fajnie być jedyną, która się wyróżnia!)” – krzyczała pierwszego dnia po powrocie z lekcji. A oprócz tego przeżyła trzęsienie ziemi: razem z mamą jeździła na kolejne fotograficzne projekty, tym razem do maleńkich wiosek, gdzie obserwowały pogańskie rytuały, po których jako dziewięciolatka stała się wegetarianką, a na ulicy co chwila ktoś łapał ją za policzek i mówił, że jest słodka.

Ze swoich przyjazdów raz w roku do Polski, w odwiedziny do babci, Alicja pamięta niewiele. Jagody, szałas nad morzem i psa, któremu leciała krew z ucha. Z kolei Marcie z tych krótkich powrotów do kraju zapadło w pamięć to, że ciągle ktoś zwracał jej uwagę, że jej córka jest za lekko ubrana. No i jak jej babcia na głos ubolewała, że skoro Alicja nie jest ochrzczona, to może nie mieć szans na zbawienie.

„Kształtowanie umiejętności uczestniczenia w kulturze polskiej i europejskiej, szczególnie w jej wymiarze symbolicznym i aksjologicznym”

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Alicja stawiała pierwsze kroki z dala od ojczyzny, niewielka wieś Bezwola, 70 km do Lublina, 40 do Łukowa, powiat radzyński, gmina Wohyń, miała zmierzyć się z nie lada wyzwaniem – najazdem obcych na ich skrawek polskiej ziemi. W 2008 r. na szczeblach wyższych zapadła decyzja, że powstanie tu ośrodek dla cudzoziemców.

„Dlaczego akurat u nas?” – pytali mieszkańcy. Na to pytanie Krzysztof Banaszczyk, z wykształcenia filozof, a z powołania nauczyciel polskiego pracujący w lokalnej szkole z dwudziestoletnim wówczas doświadczeniem, nie znał odpowiedzi. Wiedział jednak co innego – jako katolik spróbuje podejść do tych dzieci z otwartością i sercem.

Początki do prostych nie należały. Bo było dziecko, siedziało w ławce, wydawało się, że coś rozumie, a następnego dnia już go nie było, uciekło z rodzicami na Zachód. Był tłumacz Google jako nieodłączny asystent podczas każdej lekcji. No i szukanie szkoleń z edukacji wielokulturowej, ale takich w Polsce jak na lekarstwo.

Ale w końcu, po 13 latach – podczas których przez ich szkołę przewinęło się prawie 400 dzieci z ośrodka, co roku stanowiących połowę uczniów lub więcej – w raportach badaczy zjeżdżających do ich malutkiej Bezwoli z Polski i Europy mogli przeczytać o sobie, że są unikalnym przykładem „mikroświata, w którym dzieci z doświadczeniem migracji i ich polscy rówieśnicy mają szansę na edukację na miarę XXI wieku – otwartą na świat, włączającą i skupioną na dziecku”.

A skrajnym przykładem tego mikroświata jest obecna klasa Krzysztofa Banaszczyka. Uczą się tu Khava, Sieda, Medina, Abdul-Rakhim, Dzhabrail, w sumie pięcioro Czeczenów, no i jest on, ich wychowawca – w swojej własnej klasie stanowi narodową mniejszość.

Mogłoby się więc wydawać, że wszystko, co najtrudniejsze dla nauczyciela, w swoim zawodowym życiu Krzysztof Banaszczyk miał okazję przerobić. Tymczasem nastała pandemia. Gdy w marcu 2020 r. rząd ogłosił pierwszy ogólnopolski lockdown, ośrodek dla cudzoziemców zamknął się na cztery spusty, a dostęp do zewnętrznego świata wśród uczniów jego klasy ograniczył się do jednego smartfona na wielodzietną rodzinę.

Zaprawiony w bojach o swoje czeczeńskie dzieci zaczął więc szukać dla nich komputerów. Na ministerstwo lub gminę nie można było liczyć. Na samopomocowej stronie „Widzialna ręka” na Facebooku zamieścił więc ogłoszenie. „Dzieci w ośrodku dla cudzoziemców w Bezwoli są odcięte od świata. Jako nauczyciele chcemy je uczyć, utrzymywać z nimi kontakt. Szukam kogoś, kto ma na półce laptopa, tablet w budżetowej cenie. Może ktoś chce podarować?”.

I tak udało mu się z całej Polski ściągnąć dla połowy szkoły prawie 30 ekranów do namiastki kontaktu nauczyciel–uczeń. Z wdzięczności poczuł, że teraz to on powinien coś dać od siebie światu. Napisał więc ogłoszenie, że dzieciom mającym w czasie pandemii problemy z nauką udzieli z polskiego zdalnych korepetycji. Odezwało się kilka mam. Wśród nich mama Alicji.

„Rozwijanie rozumienia wartości języka ojczystego oraz jego funkcji w budowaniu tożsamości osobowej ucznia”

Nie planowała wracać do Polski, ale problemy małżeńskie, wizowe – nie miała wyboru. Gdy latem 2019 r. razem z Alicją wylądowały w Warszawie, kątem zamieszkały u cioci.

Ciocia akurat pracowała w szkole, w której bez problemu udało jej się na szybko załatwić dla Alicji miejsce w siódmej klasie. W dobrej, katolickiej, prywatnej szkole, której uczniowie codziennie spotykali się na wspólne modlitwy i mieli obowiązkową religię.

Na początku Alicja chodziła na modlitwy – mówiła o nich, że to gimnastyka, bo ciągle tylko się siada, klęka i wstaje. A na religii wykonywała wszystkie zadania domowe, np. na pytanie, kim dla niej jest Jan Paweł II, zgodnie z prawdą pisała, że nikim, bo jest niewierząca. W końcu jednak poszła do dyrektora i zapytała, czy zamiast religii nie mogłaby mieć dodatkowych zajęć z polskiego.

Bo ojczysta polszczyzna to od początku dla Alicji była terra incognita. Ortografia, gramatyka i te niezrozumiałe słówka na każdym przedmiocie: „liczby naturalne”, „liczby pierwsze”, „tkanka poprzecznie prążkowana”.

Nie rozumiała, dlaczego nagle ma przeraźliwie długą listę lektur. Wcześniej obowiązkowo nie musiała czytać zbyt wielu książek – w ostatnim roku w Indiach przerabiali „Dzienniki Anny Frank” – a oprócz tego wszyscy uczniowie prowadzili coś, co nazywało się „dzienniczkiem lektur”, w którym zapisywali wszystko, co przeczytali sami w wolnym czasie.

To głównie z powodu tych niezrozumiałości Alicja dostawała jedynki. I jeszcze za niezapisywanie w zeszycie tematów lekcji i prac domowych. Zresztą gdy dostawała jedynkę, to też na początku nie rozumiała dlaczego. Czy to źle, czy dobrze? W międzynarodowych podstawówkach, do których chodziła, nie było systemu ocen – uczeń był opisywany. Że np. te umiejętności ma poniżej swojego wieku i w kolejnej klasie będzie musiał bardziej się w tych aspektach przyłożyć.

Nie rozumiała też jeszcze jednej rzeczy – dlaczego dla wszystkich to takie ważne, z jakiego kraju tutaj przyjechała. W szkole w Indiach miała znajomych z różnych państw, nie wiedziała nawet do końca, z jakich, to nie miało znaczenia. W polskiej szkole wszyscy ją o to pytali, więc ona tym bardziej nie chciała mówić na ten temat.

Marta z przerażeniem patrzyła, jak jej córka z otwartej, ciekawej świata i czytającej – coraz bardziej się zamyka. I coraz ciaśniej zawija się w kołdrę, która stała się jej nieodłącznym atrybutem, gdy tylko nastała pandemia. I zauważyła jeszcze ciekawostkę – Alicji ściemniały włosy. W Indiach miała taki jasny, miodowy blond, w Warszawie jej czupryna stała się kruczoczarna. Kolorem zaczęła pasować do kilkunastu okienek, które widziała na ekranie laptopa podczas zdalnych lekcji. Skrywali się za nimi ludzie z jej nowej, ósmej klasy z nowej szkoły w innej dzielnicy Warszawy, bo w międzyczasie z mamą się przeprowadziły. Znajomych z klasy na żywo Alicja widywała zaledwie przez półtora miesiąca. Jak wyglądali? Jak mają na imię? Nawet nie pamiętała.

„Uczeń zgadza się z cudzymi poglądami lub polemizuje z nimi, rzeczowo uzasadniając własne zdanie”

Widzieli się może przez pięć sekund. Alicja ze swojego pokoju w Warszawie pomachała Krzysztofowi, on ze swojego domu, 170 km dalej, jej odmachał. Ustalili, że na korepetycje będą zdzwaniali się w weekendy. I to by było na tyle.

Nie naciskał, jak niektórzy nauczyciele, że podczas lekcji obraz musi być włączony. Wyczuł, że Alicja stawia barierę. Krzysztof znał tę barierę ze swojej szkoły. Z zagubionych spojrzeń, że wokół mnie o czymś mówią, a ja nic nie rozumiem. Że nagle krajobraz zrobił się płaski, a przecież do tej pory zawsze widziałem góry. Z tego poczucia, że przyjechałem gdzieś, gdzie wcale nie chcę być. Bez świadomości tego wszystkiego – mówi Krzysztof – z takim dzieckiem nic się nie da zrobić.

O Alicji postanowił wszystkiego dowiadywać się powoli. Po polsku mówiła pięknie, rzadko w rozmowie wrzucała angielskie słówka, widział, że jest zdolna – czytał jej opowiadania pisane po angielsku. Ale z czasem, przy kolejnych tematach, lekturach i próbnych testach ósmoklasisty, przy kolejnych jej pytaniach – co to znaczy? kto to? – stało się dla niego jasne, że ona tych Panien Świętych, co Jasnej bronią Częstochowy, trzech zdrowasiek i pieca, dzbanów z malinami, wierzb płaczących i husarskich skrzydeł, zupełnie nie ma w sobie, dla niej to puste słowa. I że dopiero on te rusztowania do rozumienia tego, co wokół, musi jej zbudować. Zrozumiał, że Alicję, mimo że jest Polką, musi traktować podobnie jak swoje cudzoziemskie dzieci. A z dziećmi cudzoziemskimi jest jak w „Małym Księciu” – mówi Krzysztof – trzeba je oswoić.

To nie jest nauka jak każda inna. Dla niego jako nauczyciela to spore wyzwanie, bo musi uważać na każde słowo i bardzo złożone zagadnienia wyjaśniać prosto i zrozumiale.

Gdy omawiali z Alicją „Bogurodzicę”, tłumaczenie musiał zacząć od Starego Testamentu, potem mówił o Księdze Rodzaju, o Jezusie i grzechu pierworodnym, który zmazał, i w końcu o Matce Bożej, która jest matką Jezusa, czyli Bogurodzicą.

Gdy mówili o „Latarniku”, Alicja nie mogła zrozumieć – dlaczego on nie zapalił tej latarni? Bo się zaczytał w „Panu Tadeuszu”? Przez niego rozbił się statek i zginęli ludzie – przecież to nieodpowiedzialne. Więc Krzysztof opowiadał o XIX w., o rozbiorach, powstaniach i o „Panu Tadeuszu”, którego w Polsce czyta się jak Biblię. I że tu chodzi o ten kontekst, o kulturę, o polskość i ojczyznę. Nie miał poczucia, że dała się zachwycić. Ale potem pomyślał, już w innym literackim nurcie: czy musi ją zachwycać, skoro nie zachwyca? Dobrze, że myśli samodzielnie.

Gdy ćwiczyli pisanie wypracowań, dużo czasu zajęło mu wytłumaczenie Alicji sensu zadania: „Opisz Jacka Soplicę jako postać dynamiczną”. I tu Krzysztof musi przyznać, że w ostatnich latach w polskiej szkole przygotowanie do egzaminu sprowadza się wyłącznie do pisania pod to, co jest w poleceniu. Podpowiada więc Alicji, że podczas testu musi przede wszystkim zacząć od znalezienia czasownika – przedstaw, uzasadnij, scharakteryzuj, porównaj – dopiero potem może zacząć pisanie i nie ma znaczenia, co myśli na ten temat.

I to samo co roku Krzysztof przeżywa ze swoimi cudzoziemskimi dziećmi. Bo na końcowych egzaminach na 80 możliwych punktów one dostają zwykle po kilka, kilkanaście. A potem kuratorium pyta o ich postępy w nauce. O wyniki pyta, o nic więcej.

Ale przecież Krzysztof widzi te ich postępy. Khava chce być policjantką, Sindi się uśmiecha, mają kolegów, poznają język, mogą pomóc rodzicom w urzędzie, coś im przetłumaczyć, czują, że to ich szkoła, razem z polskimi dziećmi śpiewają hymn podczas apelu. Tylko jak to przeliczyć na punkty?

„Uczeń przeprowadza wnioskowanie jako element wywodu argumentacyjnego”

Krzysztof Banaszczyk bardzo tęskni za szkołą, za swoją czeczeńską klasą. Podczas codziennych lekcji słyszy, jak niektóre dzieci siedzą z tabletem na klatce schodowej w ośrodku. Widocznie tylko tam mają ciszę i spokój. Z kolei inne na łączach w ogóle się nie pojawiają – do ośrodka nie ma wstępu, nic z tym nie może zrobić. Czasami sobie marzy, że jak już wróci pod tablicę, to chyba zje kredę ze szczęścia. Tylko że nie wie, czy jeszcze będzie miał możliwość normalnie, tak jak kiedyś, stanąć w klasie przed swoimi dziećmi.

Bo w gminie Wohyń zapadła decyzja – wójt zapowiedział „przystąpienie do zamiaru likwidacji” ich małej, wiejskiej szkoły. Jednym z powodów jest brak środków w budżecie, innym – że większość uczniów to cudzoziemcy. Tym razem mieszkańcy wsi za swoimi obcymi stanęli murem. Na zebraniach krzyczeli: „To są nasze dzieci!”. Szanse na ocalenie szkoły są jednak marne. Kuratorium poparło zamiar gminy.

A jeśli chodzi o Alicję – po roku zdalnych korepetycji Marta zdradziła Krzysztofowi, że zdaniem Alicji polski z nim jest całkiem spoko. Krzysztof bardzo się ucieszył. To więcej, niż się spodziewał.

Do egzaminu ósmoklasisty został im niecały miesiąc. Ostatnio ćwiczyli przez telefon schemat rozbioru zdania złożonego. Krzysztof do swojej słuchawki dyktował zdanie, a Alicja ze swoją słuchawką przy uchu to zdanie zapisywała. „To jest podmiot, to orzeczenie, tu przydawka, tu dopełnienie” – tłumaczył Krzysztof. Ale w pewnym momencie przerwał. Przecież jej się ten schemat do niczego w życiu nie przyda – pomyślał. I tak mu się przez chwilę przykro zrobiło.

Jeśli chodzi o życie, marzenia Alicji są dość konkretne. W liceum wolałaby jednak uczyć się po angielsku i zdać maturę międzynarodową. A potem chciałaby zajmować się inżynierią, projektowaniem samolotów, statków kosmicznych albo tworzyć specjalistyczne ilustracje do książek naukowych.

Gdy ktoś ją pyta, kim właściwie się czuje – Polką, Angielką, a może Induską – Alicja odpowiada, że nikim.

Śródtytuły są fragmentami wymagań do egzaminu ósmoklasisty w roku szkolnym 2020/2021.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną