Przez wiele lat była to największa i najważniejsza grupa fanów na chorzowskim stadionie. Zdominowała kolor niebieski – historyczną barwę powstałej w 1920 r. drużyny. Na jej widok inni kibice spuszczali swoje symbole do połowy masztu i robili w gacie.
Policja i prokuratura uznały psychofansów za najgroźniejszą, najbezwzględniejszą i najlepiej zorganizowaną grupę przestępczą pseudokibiców w kraju. A jest ich wiele. Gliwicki sąd podzielił tę opinię i skazał 15 aktywistów na kary od półtora roku do 15 lat więzienia. To sporo jak na dotychczasową praktykę wymiaru sprawiedliwości. Maciej M., ps. „Maślak”, uznawany za szefa Psycho Fans, dostał właśnie najwyższy wyrok.
To sporo również dlatego, że nigdzie jeszcze nie zapadły tak wysokie kary w stosunku do pseudokibiców, wychwalanych przecież często pod niebiosa i uznawanych za „zdrową patriotyczną młodzież”. Młodzież dzielną, choć bogobojną. Strzegącą kościołów przed najazdem groźnych kordonów wściekłych kobiet.
Wszak ta dorodna młodzież dźwiga na uroczystościach religijnych wielkie krzyże i baldachimy ku czci kwintesencji Miłosierdzia i Miłości. Wszak ta narodowa młódź broni do krwi ostatniej prawdziwych patriotów przed zalewem lewactwa, a białą rasę przed kolorowymi – beżowymi, czarnymi, żółtymi, tęczowymi. Przed wszystkimi innymi. Tu jest Polska. Polska jest dla Polaków. Reszta won. Jak ktoś podskoczy – dołożymy. Od wojny z każdym, kto jest inny, od krwawych boiskowych i ulicznych bójek z każdym, kto się napatoczył, zaczęła się historia psychofanicznych formacji w Polsce.
Czytaj też: Piłka i pięść. Kibole rosną w siłę
Psycho Fans i Wisła Sharks
Gliwicki wyrok zapadł po dziewięciu latach od rozpoczęcia procesu: 130 rozpraw, ponad 300 świadków, 125 tomów akt – tak sąd przedstawia ogrom swojej i prokuratorskiej pracy.
Na mojego prawniczego i dziennikarskiego nosa wyrok będzie w wielu wątkach i aspektach trudny w apelacji do obronienia, ale o tym niżej. Dotyczył też jakby mniejszego przestępczego kalibru: włamań, kradzieży i rozbojów na terenie całego kraju. Śledczy wykryli ich około stu i wyliczyli, że zrabowano gotówkę i towary na ok. 2 mln zł. Cele do obrabowania i ich specyfikę wskazywali kibole zaprzyjaźnionych klubów w różnych zakątkach Polski. Kibolska brać trzyma sztamę. Wszyscy za wszystkich.
Psychofansom z Chorzowa najczęściej wystawiano obiekty handlowe w niewielkich miasteczkach – żadne wielkomiejskie apartamenty, hipermarkety czy biura. Zamaskowani podjeżdżają z łomami i kastetami. Biją i obezwładniają ochronę, jeśli była. Rozpruwają sejfy szlifierkami i acetylenowymi palnikami. Zgarniają pieniądze, komputery i cenne precjoza. Z chwilą wejścia w kibolski przestępczy układ z Wisłą Sharks, podobnym do nich stowarzyszeniem pseudokibiców Wisły Kraków, nauczyli się zacierać po sobie ślady. Palić samochody i ubrania, niszczyć narzędzia używane do włamań. Planować alternatywne drogi ucieczki. Topienie „broni” używanej do rozbojów i napadów na wrogich kiboli i przypadkowych przychodniów stało się regułą.
Były też w gliwickim procesie oskarżenia o handel narkotykami, pobicia, uprowadzenia dla okupu, haracze. Ustawki, czyli umawiane krwawe konfrontacje ze znienawidzonymi przeciwnikami, kończące się połamanymi rękami i nogami. Kopaniem, wybiciem zębów, uszkodzeniem narządów wewnętrznych. Wróg często mieszkał w tym samym mieście. Ruda Śląska leży między Zabrzem (Górnik Zabrze) a Chorzowem (Ruch Chorzów) – tutaj sympatie rozkładają się pół na pół. Także nienawiści. Po ich seansach nad ranem znajdowano rannych niedobitków, czasem czyjeś zmasakrowane zwłoki. W imię jakiej sprawy?
Czytaj też: Szemrana historia Wisły Kraków
Filozofia ustawek
Aby skończyć z ustawkami – nie one są w tym wszystkim najważniejsze, ale to one zapoczątkowały bandytyzm i przestępczość wśród kiboli różnych maści – przywołam zeznania Łukasza B., ps. „Baluś”, jednego z liderów psychofansów, który poszedł na współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Baluś ma status tzw. małego świadka koronnego, podobnie jak jeszcze czterech innych psychofansów, i wszyscy liczą na dobrodziejstwo art. 60 kk, czyli nadzwyczajne złagodzenie kary. Byli kumple siedzący po drugiej stronie sądowej sali mają na takich jak oni pogardliwe określenie: „sześćdziesiątki”.
Baluś opowiedział, na czym polegała, no i pewnie dalej polega, filozofia ustawek, zorganizowanych bójek kibiców zwaśnionych klubów. Gra miała być honorowa. Przynajmniej tak było na początku. Szefowie kibolskich grup uzgadniali między sobą, po ilu „zawodników” wystawiają. Umawiali miejsca konfrontacji, najczęściej pustkowia, mało uczęszczane nieużytki, pola, lasy. Pięści były nagie lub obandażowane. Zwyciężali ci, którzy po swojej stronie mieli mniej nieprzytomnych i rannych, a więcej takich, co jeszcze słaniali się na nogach. Chodziło tylko o to, żeby się do nieprzytomności ponapier... Tak dla sportu i satysfakcji.
Chodziło także o... honor. Zdaniem Balusia został podeptany sześć lat temu, kiedy kibole Ruchu i Wisły Kraków ustawili się przeciwko podobnym sobie psychofanom z Legii Warszawa, Zagłębia Sosnowiec, wspieranych przez fanów Radomiaka.
– Nas było siedemdziesięciu, tak jak uzgodniliśmy, a ich pojawiło się ze dwa razy tyle – zeznawał rozżalony Baluś. – Zostałem znokautowany, dwa razy traciłem przytomność, jakoś doczołgałem się do lasu, no i każdy musiał spierdalać na własną rękę.
Kiedy honor został tak niecnie podeptany, to na kolejne ustawki psychofansi jeździli już uzbrojeni po zęby: w rury, maczety, młotki, noże, ręczne rakietnice, no i nieśmiertelne kije bejsbolowe. Śledczy nie wykluczają, że gdzieś po lasach mogą być porozrzucane kibolskie mogiły. O tych, którzy nagle zniknęli z dewiacyjnych formacji, mówi się, że wyjechali za granicę. Do pracy.
Ustawki nie były może najważniejsze, ale niewątpliwie cementowały grupę, wyłaniały przywódców, a im z kolei pokazywały, na co mogą liczyć wśród swoich żołnierzy. W czym mogą się specjalizować. Jak sięgnąć ideału.
Czytaj też: Cracovia kontra Wisła. Futbol dwuplemienny
„Nie chciałem zabić, nie jestem idiotą”
W sprawie Psycho Fans toczy się jeszcze kilkanaście indywidualnych procesów, a dziesiątki pseudokibiców czekają na akty oskarżenia. W osobnym procesie Maciej M., ps. „Maślak”, został oskarżony o podżeganie do zabójstwa prokuratora prowadzącego śledztwo w jego sprawie.
W latach 2014–15 Psycho Fans w poczuciu całkowitej bezkarności grasowało już bezgranicznie zuchwale. W tej atmosferze zapada decyzja o wyeliminowaniu prokuratora. Według Balusia sam Maślak pozyskał jego adres od skorumpowanego policjanta. Inwigilacja pokrzyżowała plany – zamysł zabójstwa okazał się zbyt ambitny.
Przystąpiono więc do planu B – skompromitowania prokuratora poprzez zainfekowanie jego komputera treściami pornograficznymi. Rozważano termin wejścia w życie planu C – spalenie pomieszczeń sądu, w którym czekało sto tomów akt.
Pod koniec minionego roku do sądu wpłynął akt oskarżenia, w którym domagano się dla Maślaka 15 lat więzienia za nakłanianie do zabójstwa prokuratora, również za podżeganie do spalenia akt i wgrania do komputera plików pedofilskich. Powołując się na zeznania świadków, oskarżyciel podkreślał, że Maślak śledził prokuratora i ustalał dogodne miejsce zamachu na jego życie. Prokurator miał być „zrobiony do spodu” – poniżej wyjaśnienie tego przestępczego żargonu. W szybkim jak na nasze standardy procesie Sąd Okręgowy w Katowicach uniewinnił niedawno Macieja M. wyrokiem póki co nieprawomocnym. Sąd nie podważył wprawdzie wiarygodności świadków obciążających kumpla i szefa Psycho Fans, ale uznał, że nie może być mowy o podżeganiu, a jedynie o tzw. sprawstwie polecającym. A Maślak takiego polecenia zabójstwa nie wydał. Tylko tak sobie o tym rozmawiali.
Sędzia Damian Owczarek, przewodniczący składu orzekającego, uzasadniał uniewinnienie tym, że sprawstwo polecające dokonuje się wyłącznie w chwili popełnienia przestępstwa: – Co najwyżej można mówić o planowaniu, ale do próby realizacji lub jakichkolwiek przygotowań nie doszło.
Apelacja prokuratury w sprawie Maślaka jest raczej pewna. Na tym procesie, jak na wszystkich innych, obrońcy usiłują podważyć wiarygodność świadków, którzy poszli na współpracę. Broniąca Maślaka adwokat Paulina Gogulli przekonywała, że jej klient nie mógł użyć pojęcia „zrobić do spodu”, ponieważ w środowisku śląskich kibiców nie było ono wówczas używane. Dopiero później zostało przeniesione z Małopolski na Śląsk.
W ostatnim słowie Maślak oświadczył: – Nie jestem mordercą, nikogo nie zabiłem i nie miałem zamiaru zabić. Nie jestem też idiotą.
Czytaj też: Co naprawdę stało się na plaży w Gdyni?
MMA, tajski boks i ju-jitsu
W specjalnej sali na terenie policyjnych koszar od września 2019 r. rozgrywa się przed Sądem Okręgowym w Katowicach drugi, główny akt sprawy Psycho Fans. Oskarżonych jest blisko 50 osób. Na tej scenie zdarzeń występuje ten sam i jedyny w tym procesie świadek koronny Paweł A., ps. „Egon”, i czterech tzw. małych świadków koronnych, wcześniej członków władz Psycho Fans. Za zdradę grozi się im śmiercią. Wyrok na konfidentów został ogłoszony na murach chorzowskich ulic. Ścieka czerwoną farbą.
Ciężar gatunkowy katowickiego procesu jest inny: zabójstwo, usiłowanie i zlecanie zabójstw, pobicia, po których ludzie zostawali kalekami na całe życie, wymuszanie haraczy, rozboje i handel narkotykami na gigantyczną skalę. Oczywiście także ustawki, ale one były tylko deserem w tym przestępczym procederze, swoistym treningiem light.
A wszystko zaczęło się niewinnie. Jak w ogródku piwnym u Boba Fosse′a. Pod koniec lat 90. wśród kilku barw kibiców Ruchu Chorzów pojawił się Psycho Fans. Kibice różnie cementowali się w swoich stowarzyszeniach – przeważnie dzielnicami, ale też pochodzeniem: miejscowi i napływowi. Krzoki i ptoki. Nie lubili się, ale łączyła ich idea – byli za Ruchem. Psychofansi wywodzili się z jednych i drugich – spoiwem było namiętne uwielbienie sztuk walk.
Uprawiali MMA, tajski boks, brazylijskie ju-jitsu. Właśnie w tej ostatniej sztuce, w drapplingu, Maciej S., ps. „Maciuś”, jeden z szefów Psycho Fans, zdobył tytuł mistrza świata. Z tej okazji przed meczem z Odrą Opole władze miasta i klubu uroczyście wręczyły mu koszulkę z napisem: „Król Maciuś I”. Nikt z bohaterów tego zdarzenia nie czytał Korczaka – to pewne jak amen w pacierzu. Maciuś odpowiadał m.in. za szkolenie psychofansów, którzy na tę niewinną okoliczność otrzymali do własnej dyspozycji salę sportową. Obowiązywała zasada, że przywódcy i żołnierze musieli pojawić się na sali treningowej przynajmniej raz w tygodniu. Niektórzy połknęli bakcyla jednym haustem i bywali na ćwiczeniach prawie codziennie. Trzeba uczciwie zaznaczyć, że Maciuś nie był jedynym mistrzem w tej drużynie. Zawodnik MMA Adam W., ps. „Siwy”, stoczył 12 walk, w tym 10 zwycięskich, walczył też w UFC, najbardziej prestiżowej na świecie amerykańskiej organizacji mieszanych sztuk walki.
Maciuś i Siwy oskarżeni są m.in. za udział w ustawkach i handel narkotykami. No i działanie w zorganizowanej grupie przestępczej.
Maciej S. jako drugi po Balusiu poszedł na współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Na murach Chorzowa można zobaczyć informacyjne newsy: „Jebać Maciusia i Balusia”, „Śmierć konfidentom”. Na ich życie próbowano dokonać przynajmniej jednego zamachu. A zamach na Balusia i Dawida W., ps. „Dawo”, kolejnego skruszonego pseudokibica, miał przebieg naprawdę dramatyczny. Pewnego grudniowego dnia ponad trzy lata temu kilka samochodów próbowało zablokować auto, w którym obaj jechali. Udało im się wyrwać z zasadzki, w panice uciekali ulicami Katowic, Chorzowa i Świętochłowic. Goniący wymachiwali w ich stronę maczetami, strzelali z pistoletów śrutowych i rakietnic. Jedna z rakiet wybiła dziurę w przedniej szybie od strony pasażera. Zamachowców szybko zidentyfikowano. Rok temu czterech z nich skazano na cztery i trzy lata więzienia.
Czytaj też: Pseudokibice z czasów starożytnych
Maczeta skuteczna, bo obusieczna
Równolegle w Krakowie toczy się proces przeciwko kibolom Wisła Sharks. Już od prawie dekady byli z psychofansami jak jedna pięść. Przed sądem stanęło kilkunastu Sharksów z podobnymi zarzutami co w Gliwicach i Katowicach. W tym m.in. bossowie w latach 2006–18, Grzegorz Z., ps. „Zielak”, i Paweł M., ps. „Misiek”. Tak, tak, to ten sam Misiek, który 23 lata temu w trakcie meczu Wisła–Parma rzucił nożem i zranił Dino Baggio. Miał wówczas 19 lat i uchodził za stadionowego zadymiarza. Dostał sześć i pół roku więzienia, ale w jego przypadku reedukacja jakoś się nie powiodła. Kiedy wrócił do klubu, nie był już młodym gniewnym, tylko pospolitym krwistym kryminalistą – choć z głową na karku. Zaczął wspinać się po drabinie Sharksów aż do przejęcia władzy.
Objawił się jako biznesmen, założył w Wiśle siłownię i sekcję sztuk walk. Kontrolował sprzedaż gadżetów. Wielkie pieniądze przynosiły Sharksom narkotyki, rozboje, haracze – Misiek zeznał, że szefowie Wisły oddawali mu połowę swoich pensji. No i były, rzecz jasna, ulubione ustawki. Wisienki na torcie, bez których nie da się żyć.
Liderzy Psycho Fans już po zawarciu układu z Sharksami byli pod silnym wrażeniem Miśka i innych bossów Wisły: – My byliśmy dresiarzami, a oni panami: w najdroższych autach, w najlepszych garniturach – wspominał Baluś. – Kiedy jeździliśmy kibicować Wiśle, to zabierali nas na trybunę VIP-ów. Krakowscy i klubowi oficjele w pas im się kłaniali. Znaleźliśmy się w innym klimacie. Nam wcześniej nie chodziło o to, żeby zarabiać wielkie pieniądze, tylko się ponapierdalać i na to mieć kasę. A tu inny świat. Sharksi pokazali, jak można żyć.
Pokazali coś więcej: jak planować rozboje, jak zacierać ślady, spalać ubrania i unicestwiać samochody, jak zatapiać broń i narzędzia zbrodni w stawach, jeziorach i rzekach. Jak planować i ustalać zapasowe drogi odwrotu. Po nawiązaniu współpracy z Sharksami psychofansi zaczęli na dobre używać maczet, które dotychczas w ich środowisku nie były zbyt popularne.
– Sztuki władania tą bronią uczył Daniel U., ps. „Dzidek”, znany Sharks – przyznał Baluś. – Mówił, że maczetę należy ostrzyć też z drugiej strony, wtedy staje się skuteczniejsza, bo obusieczna. I jeszcze jedną cenną wiedzę przekazali im koledzy spod Wawelu. W ich żargonie nazywano to metodą „zrobić kogoś do spodu”. Chodziło o to, że jak kogoś masakrują, to tak, aby nie zabić. Żeby zostawiać ofiary na granicy śmierci. – Niech się wykrwawią, niech zdechną… Chodzi o to, żeby uniknąć posądzenia o zabójstwo, bo to już pachnie nawet dożywociem. A tak to tylko pobicie ze skutkiem śmiertelnym, zagrożone karą do dziesięciu lat więzienia. Z reguły po kilku latach się wychodzi. Tych nauk psychofansi skrupulatnie się trzymali.
Czytaj też: Jak kibice reagują na prawo stadionowe
Gangi bezrobotnych
Lecz nie o Miśku i innych Krakowiakach to opowieść, choć też przecież ciekawa. Ciekawe również jest to, że Misiek poszedł na współpracę ze sprawiedliwością i ma status „sześćdziesiątki”. Z przesłuchania w krakowskiej prokuraturze wyciekł 350-stronicowy protokół. W nim opowiedział od A do Z wszystko – no, może prawie wszystko – co widział i słyszał na przestępczej drodze. I kogo spotkał, z kim współpracował – a to kilkaset nazwisk, sporo związanych ze Śląskiem i psychofansami. Nie można wykluczyć, że był to wyciek kontrolowany. Żeby zasiać panikę.
Drugi boss, Zielak, nie poszedł Miśka drogą, ale uznawany jest za tzw. potwierdzacza – potwierdza wszystko, o co tylko oskarża go prokurator. W Krakowie mówią, że z prokuratury i sądu robi sobie jaja.
Nie to jest najważniejsze. Misiek powiedział, że 80 proc. Sharksów nie pracowało, żyło z przestępstw. Można więc śmiało założyć, mało przy tym założeniu ryzykując, że dotyczy to również kiboli Psycho Fans. Szacuje się, że w najlepszych latach stało pod bronią gotowych na każde zawołanie szefów około pół tysiąca psychofansów. Starannie wyselekcjonowanych, wybranych po przejściu rytuału inicjacyjnego, kończącego się uroczystym wręczeniem reglamentowanych koszulek z nazwą firmy i wykonaniem tatuażu z „PF” na przedramieniu. Od tego momentu wchodzili w struktury typowe dla gangów – z przywódcami, wspólną kasą i kwalifikacją przestępczych specjalizacji. Podlegali tym samym ścisłym regułom awansowania, wynagradzania, karania, degradowania. Od tej chwili mieli prawo brania udziału w naradach, na których uzgadniano i planowano dalsze działania.
W większość byli bezrobotni. Raczej z własnego wyboru, bo na Śląsku pracy nie brakowało. Często z rodzinami na utrzymaniu. A żyć przecież z czegoś trzeba.
Czytaj też: Kibole. Ludzie honoru
Jak w amerykańskim filmie
Rajdowe rozboje i włamania po Polsce nie wystarczały do utrzymania takiej armii z rodzinami. A wiadomo – głodna armia to groźna armia. Wprawdzie psychofansi zajmowali się już od dawna rozprowadzaniem dragów i niewielką produkcją amfetaminy, ale nie były to duże pieniądze. Nie mieli odpowiednich dojść. Dopiero po sojuszu z krakowskimi Sharksami uzyskali prawie nieograniczony dostęp do narkotykowego podziemia. Śledczy zdołali ustalić, że obracali tonami marihuany, tonami amfetaminy, a także dziesiątkami kilogramów kokainy i mało jeszcze w Polsce popularnego mefedronu, „królewskiego dopalacza” pobudzającego psychoaktywność. Po dawce nie musisz jeść, nie czujesz zmęczenia, wszystko masz w tyle, niczym się nie martwisz – może tylko tym, żeby zdobyć kolejną dawkę.
W miarę zacieśniania więzów z Sharksami właśnie narkotyki stały się głównym źródłem dochodów i utrzymania. Silna struktura grupy i stadionowe koneksje, do tego tzw. zgody i układy z kibolami innych klubów – wszystko to było idealnym zaczynem do zbudowania sprawnej i wydajnej siatki dilerskiej. Baluś ujawnił prokuratorom, że w dziesięć lat tylko on sam wprowadził na rynek ok. 800 kg narkotyków.
Dodatkowym intratnym źródłem dochodów było ściąganie haraczy z lokali rozrywkowych, gastronomicznych, agencji towarzyskich i sklepów z dopalaczami. Jak w amerykańskich filmach gangsterskich psychofansi przychodzili do właścicieli i proponowali opiekę i usługi ochroniarskie. Do opornych wracali z większą siłą, demolowali lokale, maltretowali dotychczasowych ochroniarzy. Propozycja była więc nie do odrzucenia.
W strukturze dobrze prosperującego gangu Psycho Fans tworzyły się przestępcze specjalizacje. Jedni byli od wymuszania ochrony i zbierania haraczy, inni zajmowali się wyłudzaniem paliw – śledczy znaleźli dowody, że nielegalnie pozyskali ok. 90 tys. litrów oleju napędowego. Była specjalna komórka od wyłudzania podatku VAT. Było kilka „ramion zbrojnych”, gotowych w każdej chwili spuścić łomot.
Źródłem dochodów były także wymuszane na władzach Ruchu Chorzów darmowe bilety i karnety. Klub przekazywał je dla świętego spokoju, a oni sprzedawali dalej, oczywiście ze sporym zyskiem. Sami wchodzili na mecze ze szczególnymi biletami rozpoznawczymi – „na twarz”. Teraz ten proceder stanowi podstawę do zarzutu okradania własnego klubu. Na sali sądowej jeden z oskarżonych psychofansów żachnął się nawet, że „żaden z niego pseudokibic, bo na meczach Ruchu był w ciągu kilku lat najwyżej dwa–trzy razy”.
Władze klubu przekazały Psycho Fans organizację wyjazdów kibiców na mecze poza Chorzowem. Koszt podróży dla zwykłych kibiców był sztucznie zawyżany. Baluś przyznał, że na jednym pociągu z kibicami do Kielc na finał Pucharu Polski zarobili prawie 80 tys. zł. Pieniądze szły na nowe „uzbrojenie”, telefony i samochody robocze, które przeznaczane były do spalenia po akcji. No i na biesiady, rzecz jasna. Zwykłe koszty utrzymania.
Ale z każdego źródła dochodów: narkotyków, ochrony, haraczy, kombinacji z biletami, część pieniędzy obowiązkowo należało przekazać „na kupę” – swoisty fundusz socjalny. Z niego opłacana była pomoc prawna dla psychofansów, którzy trafili za kratki, a także na zapomogi dla ich rodzin. Z „kupy” można było dostać chwilówkę, pożyczkę, z niej też finansowano integracyjne imprezy i wyjazdowe mecze. Jednym z najważniejszych zadań „kupy” było wspomaganie kamratów za kratami. Opłacano wypiski: paczki żywnościowe, przekazy pieniężne na zakupy w więziennych kantynach, na telewizory i radia, jeśli dyrektor więzienia pozwolił osadzonym na ich posiadanie. Wszystko musiało hulać w ustalonym psychoordunku.
Czytaj też: Fanatyczni kibice Ruchu Chorzów
Podkładało się GPS-a, jeździło, śledziło
Elementem wyróżniającym Psycho Fans od podobnych grup przestępczych było posiadanie własnego wywiadu. Na czele z Grzegorzem B., Balusiem właśnie. Bezcennym dzisiaj dla wymiaru sprawiedliwości, znienawidzonym przez niedawnych kompanów. W gangu przeszedł drogę od szeregowego żołnierza, wyróżniającego się bezwzględnością, ale też lojalnością wobec wyższych szarż, do jednego z liderów psychofansów.
Właśnie jemu została powierzona kontrola nad konkurencyjnymi gangami i nad tym, co robi policja. Jednym z zadań było prześwietlanie wszystkich ochotników aplikujących do gangu, żeby w jego struktury nie wtopił się chyłkiem policyjny kapuś.
Marcin Pietraszewski, dziennikarz śledczy „Gazety Wyborczej”, od kilku lat rozpracowujący Psycho Fans, tak scharakteryzował tę wywiadowczą komórkę: – Wszyscy byli pod wrażeniem, w jaki sposób wykorzystywał media społecznościowe. Potrafił włamywać się na konta pseudokibiców innych klubów, zdobywać zdjęcia i adresy. Potrafił hakować maile dziewcząt pseudokibiców śląskich klubów. Było to świetne źródło informacji, bo dziewczyny opowiadały sobie o tym, co właśnie robią ich partnerzy.
W śledztwie Baluś wyjaśnił, co u nich oznaczało „robienie kogoś”: – Podkładało się takiemu delikwentowi GPS-a, jeździło się za nim. Wiedziało się wszystko o jego codziennych ruchach, gdzie przebywa, co robi. Ściągało się zdjęcia jego i rodziny. Wiedziało się, gdzie pracuje, o której zaczyna i kiedy kończy. O której odbiera dziecko z przedszkola...
Prowadzona więc była inwigilacja w czystej policyjnej i służb specjalnych postaci. Dzięki niej fatalnego kwietnia 2010 r. psychofansi wiedzieli, w której mysłowickiej szkole i o jakiej porze ćwiczyć będą kibice GKS Katowice. Zamaskowana piętnastka wpadła z kijami bejsbolowymi i pobiła trenujących, demolując przy wypadzie samochody. Mieli stosowne informacje, dokładne co do sekundy – o planowanym przejeździe wrogiego kibica gierkówką, niezwykle ruchliwą drogą krajową nr 1, przez Sarnów k. Będzina. Dwa pasy ruchu zostały błyskawicznie zablokowane samochodami; w zatrzymanym aucie zaczęli wybijać szyby. Nie zdążyli dostać się do środka, bo kierujący zdecydował się na ryzykowne staranowanie blokady.
Śledzony też był portal kibiców Banika Ostrawa, którzy w 1996 r. przybili piątkę z kibicami GKS Katowice (w tym roku uroczyście obchodzą 25-lecie zgody). Na meczach wzajemnie kibicują swoim drużynom pod wielkim transparentem w żółtozielonych barwach Katowic i białoniebieskich Ostrawy z napisem: „Nasza przyjaźń nie zna granic”. Tym samym stali się śmiertelnymi wrogami psychofansów.
W 2015 r. chorzowscy kibole postanowili zapolować na Czechów. Dowiedzieli się, kiedy wyruszają do Katowic, od granicy śledzono kilka busów i osobowych aut z barwami ostrawskiej drużyny. W rejonie Wodzisławia Śląskiego dwa samochody zablokowały trasę A1. Baluś żalił się potem: – Ach, ci wystraszeni Czesi! Zamiast wysiąść i bić się, przebili się busem przez barykadę! Ruszył pościg, ale nieskuteczny. Baluś zapamiętał z tej akcji, że jedno z czeskich aut dachowało; widział „jednym okiem”, jak jego chłopcy wyciągnęli z niego pasażerów i zaczęli bić. Dzielne chłopaki.
Dr hab. Rafał Pankowski o Antifie i Polsce dla Polaków
Psycho Fans idą w świat
Już wcześniej, 18 sierpnia 2013 r., kibolska sława Psycho Fans rozlała się po całym kraju. W kilkuset przyjechali na ligowy mecz z Arką Gdynia; niektórzy ze swoimi kobietami. W niedzielne popołudnie, tuż przed wieczornym meczem, wybrali się na gdyńską plażę. Pech chciał, że wśród setek plażowiczów upajało się morską bryzą 57 młodych marynarzy. Byli częścią załogi „Cuauhtemoc”, szkolnego żaglowca Akademii Marynarki Wojennej Meksyku, który przypłynął z wizytą. Latynoska gorąca krew zawrzała, a któryś kadet rzucił ponętnej plażowiczce spojrzenie zbyt śmiałe i natarczywe, co pociągnęło za sobą przewidywalne skutki.
Świadkowie zeznawali, że zwarta grupa kilkudziesięciu mężczyzn biła i kopała wygrzewających się na plaży kadetów. Doszło do bójki – piaszczystą arenę walki otoczyło kilkuset potężnych facetów w niebieskich koszulkach. Krzyczeli, odpalali race, tłukli gdzie popadło i śpiewali piosenki, które uznano za faszystowskie. Nie wiadomo, jakim skutkom tej nieplanowanej ustawki zapobiegła policja. Kilkunastu psychofansów zostało zatrzymanych, siedmiu trafiło do aresztu. Kilku zostało prawomocnie skazanych na kary więzienia do dwóch lat. Nazwa Psycho Fans poszła w kraj. I w świat.
W 2015 r. psychofansi „robili” (rozpracowywali) w Rudzie Śląskiej Jarosława P., ps. „Lotek”. Był szefem miejskich pseudokibiców „Górnika” i działaczem stowarzyszenia Torcida, co w brazylijskim języku sportowym oznacza: dopingować, kibicować. Pułapka była chytra, choć stara jak świat. Jedna z ich oddanych kobiet, Wiktoria Sz., umówiła się z Lotkiem w swoim mieszkaniu. W celu wiadomym. Kiedy delikwent wychodził, Wiktoria dała umówiony znak zaczajonym wokół bloku psychofansom. Zakutani w kominiarki dopadli go już na schodach. Poszły w ruch młotki, kije i metalowe rury. Lotek się wyrwał, ale był już mocno poobijany, więc bez trudu dogonili go na terenie boiska pobliskiej szkoły podstawowej. Ostatkiem sił przyjął pozycję żółwia, zasłaniając głowę. Ale napastnicy zrobili mu pająka – czterech trzymało za ręce i nogi, żeby inni mogli połamać mu kończyny. Był wśród nich Łukasz L., ps. „Lucky”, jeden z szefów Psycho Fans, który w śledztwie nie poszedł na współpracę. Baluś tak opisywał śledczym tę akcję: – Lotek ryczał i kwiczał… Lucky tak go walnął rurą, że noga zrobiła się kisielowata… Lotek zemdlał.
Zbiegali się ludzie, krzyczeli, psychofansi rozbiegli się do zaparkowanych w pobliżu samochodów. Dzięki temu Lotek przeżył. Kilka miesięcy później doszło do kolejnego napadu, ale i tym razem nie udało się zrobić Lotka „do spodu”. Miał fart.
Czytaj też: Problem z kibolami trzeba rozwiązać strategicznie
Lubił sobie kogoś pociąć
Rok 2017 to czas szczególnego rozzuchwalenia się dewiantów z Psycho Fans. Czas poczucia absolutnej bezkarności. Dzięki świetnie zorganizowanej strukturze policja nie potrafiła przebić się przez jej pancerz. Gdzieś w połowie tamtego roku podjęto decyzję o „zrobieniu do spodu” Daniela D., ps. „Romek”, jednego z liderów Persona Non Grata, grupy pseudokibiców GKS Katowice. Założenie było takie, że ma się wykrwawić na śmierć, a przynajmniej wylądować na wózku inwalidzkim. Romek miał odpowiadać za ataki katowickich kiboli na psychofansów, podejrzewano go o udział w pobiciu szefa kobiecej sekcji piłki ręcznej Ruchu Chorzów.
A do tego na forach kibicowskich rozpowszechniał informacje, że Maślak, szef Psycho Fans, występuje jako striptizer. Tego nie można było puścić płazem.
Do pomocy w wyeliminowaniu Romka ściągnięto z Krakowa Miśka i Dzidka, którzy mieli większe doświadczenie w takich honorowych sprawach. Szczególnie Dzidek, który według Balusia „lubił kogoś pociąć”. W krakowskim mieszkaniu Dzidek trenował: ubierał kominiarkę, „strój roboczy”, czyli ubranie do spalenia, stawał z maczetą przed lustrem, wywijał nią, pchał, ciął z półobrotu... Był w tym dobry, a stawał się coraz lepszy. Sam się do tego przyznawał.
Romek miał zostać zrobiony „do spodu” we wrześniu 2017 r. Pierwsze podejście było nieudane, bo zabrakło kluczowej informacji, o której godzinie i z którego przedszkola Romek będzie odbierał dziecko – wiedziano tylko, że robi to dwa razy w tygodniu. Posiedzieli trochę w restauracji, Dzidek żalił się, że „wilkołak jest głodny”, ale tego dnia nie było czym go nakarmić.
Za drugim razem czekali już przed właściwym przedszkolem i o stosownej porze. Tę informację przekazała Dominika P., także oskarżona, kobieta jednego z psychofansów, który siedział wtedy za bójkę z meksykańskimi marynarzami w Gdyni. Dominika dobrze była widziana w środowisku kiboli katowickich. Do napadu nie doszło, bo pod przedszkole podjechał bus, zaroiło się od rodziców i dzieci, no i nie wypadało siekać Romka na oczach małolatów.
Zmieniono taktykę. Dominika miała ustalić adres zamieszkania Romka. Jak zeznawał Baluś, pojechała na dyskotekę i zdobyła dokładne namiary. Przedtem zrobiła „loda” jednemu bramkarzowi z gieksy, a potem przez jakiś czas była jego kobietą. Ale metoda nie ma tu nic do rzeczy – liczy się skutek. 30 września 2017 r. tuż po godz. 6 Misiek, Dzidek, Baluś i nijaki Marcin L., ps. „Gała”, czekali pod blokiem na Osiedlu Witosa w Katowicach. Poza Gałą wszyscy mieli obusieczne maczety. „Romka”, faceta pod dwa metry, zobaczyli w lusterku. Szedł zapatrzony w ekran telefonu, nie rozglądał się. Gdy zorientował się, że mija bmw na włączonym silniku, było za późno. Próbował uciekać.
Pierwszy wyskoczył Misiek i zadał potężny cios maczetą. Ranny Romek staranował szlaban na parkingu, wpadł do rowu, potem chwycił się płotu i próbował się czołgać wzdłuż niego. Misiek jeszcze raz chlasnął go maczetą, a potem mówił: – Tak go pierdolnąłem, że z tego powinien być trup na miejscu... Dalej oburącz obrabiał go Dzidek. Tak siekał, że aż mięso fruwało w powietrzu. Baluś miał kontuzjowaną nogę, więc dobiegł ostatni: – Uderzyłem go jeszcze ze trzy razy, w okolice ręki, żeby nie było wstydu, nie mogłem przecież wyjść przy nich na frajera...
Daniel D., „Romek”, miał ponad 40 ran kłutych, ciętych, szarpanych i tłuczonych na całym ciele. W akcie oskarżenia lista doznanych obrażeń zajmuje całą stronę. Szybki przyjazd pogotowia zapobiegł wykrwawieniu się, co było celem napadu, ale szef Persona Non Grata długo jeszcze wychodził ze śpiączki. On naprawdę cudem przeżył.
Czytaj też: Jak wykopać rasizm ze stadionów
Jak się widzi, to się goni
Rozzuchwalenie Psycho Fans stawało się tak bezkarne, sprawcze i niekontrolowane, że liderzy postanowili pójść za ciosem. Na celownik wzięli zabrzańską Torcidę. Wieczorem 24 października 2017 r. – to ważna data – bojówka Psycho Fans nawiedziła Rudę Śląską, żeby zamalować grafy Górnika Zabrze. Inicjatorem i dowódcą akcji był Lucky, bo to był jego teren. Wśród kilkunastu psychofansów było kilku małolatów, można powiedzieć: juniorów w tej grze. Młodych adeptów kibolskiej sztuki. Zamysł był taki, że jak przy okazji zobaczy się kogoś z Torcidy, to należy spuścić mu wpierdol. Dla zasady.
Baluś zastrzega się w zeznaniach, że jako najstarszy rangą pouczył małolatów przed akcją, żeby nie katowały na śmierć kogoś spotkanego z Górnika, bo z tego „zawsze jest przypał”. Mieli przy sobie sprzęt – maczety, kije i stalowe pałki, aby w razie czego godnie odpowiedzieć, gdy zostaną zaatakowani. Przy jednym z bloków, na którym zamazywali graf Torcidy, dopadli kilku chłopaków z zabrzańskimi symbolami klubowymi. Spuścili im zwyczajny wpierdol i pojechali dalej.
Wtem ktoś zauważył przejeżdżający samochód Dariusza Pastora, ważnej postaci wśród pseudokibiców Górnika. Sytuacja była jasna. – Jak taką sytuację się widzi, to się go automatycznie goni – przyznał Łukasz B. Dopadli go w jednej z uliczek i zablokowali auto. Samochód Pastora miał zepsutą skrzynię biegów, nie działał wsteczny. Zaczął pieszo uciekać. Rzuciło się za nim kilku psychofansów, w tym Łukasz Z., który w gangu uchodził za mistrza sprintu.
Kiedy Baluś podjechał, „wrogi kibol leżał na asfalcie, dusił się krwią, wyglądał tak, jakby życie z niego uchodziło”. Nie wysiadł, bo za dużo wokół było kamer monitoringu. Po dobrej robocie zgrany zespół kochający piłkę pojechał na hot dogi. Pomiędzy jednym a drugim gryzem Baluś formułował pretensje do Kajetana B., ps. „Kajo”, że „przecież było mówione, aby nie katować, a on skakał leżącemu po głowie”. Ale Kajo wiedział swoje: – To była kurwa z Torcidy i mu się należało...
Kajeten B., „Kajo”, oskarżony jest o zabójstwo. Dariusz Pastor zmarł po tygodniu, nie odzyskując przytomności. Miał 26 lat.
Czytaj też: Kibol. Wzór katolika?
Wtedy na kibicowskich forach pojawił się news, że Psycho Fans zamordowali wroga z Torcidy przy pomocy maczet. Takie posądzenie oburzyło psychofansów. Żeby udowodnić, iż to nieprawda, zdobyli nagranie z kamery monitoringu pobliskiego sklepu, który był niemym świadkiem zdarzenia. Film trafił do internetu. Wyobrażacie to sobie? Widać na nim jasno, że oprócz pięści i nóg do katowania używano jedynie metalowej pałki, czegoś w rodzaju rury. Żadnych maczet nie było. Ot, pobicie ze skutkiem śmiertelnym...
To była masakra. Brutalne zabójstwo w biały dzień, na środku ulicy, wstrząsnęło opinią publiczną Rudy Śląskiej i daleko od Śląska. To zmobilizowało policję, która deklaratywnie obwieściła, że znalezienie morderców uważa za priorytet. Także poskromienie nie tyle psychofansów, ile kibolskich psychopatów. Potępienie przez ogół społeczności tej nieprzypadkowej i bezsensownej śmierci ostudziło zapędy Psycho Fans. Zmusiło do rezygnacji z innych „ambitnych” bandyckich planów. Wokoło zaczęło się robić gorąco. Niebawem doszło do pierwszych aresztowań.
Ale to nie nagła aktywność policji doprowadziła do przełomu w rozbiciu Psycho Fans i Wisła Sharks, a także pomniejszych pseudokibicowskich formacji.
Czytaj też: Anonimowy kibic o środowisku kibolskim
Spowiedź życia
Przełomem okazało się pozyskanie Pawła A., ps. „Egon”, na świadka koronnego. W śląskim gangsterskim narkotykowym biznesie siedział od lat. Miał swój teren, swoją grupę i współpracował ze wszystkimi podobnymi sobie, największymi na Śląsku i w Małopolsce. Wcześniej dostał dwa wyroki, które zostały skonsumowane pobytem w areszcie śledczym. Skazano go za założenie i kierowanie związkiem przestępczym, zajmującym się przemytem i handlem narkotykami na południu kraju. Niespełna cztery lata temu wpadł ze swoją grupą w trakcie jednego ze skoków… na przestępców.
W przebraniu agentów FBI wkraczali do mieszkań sobie podobnych i rekwirowali narkotyki, pieniądze i luksusowe przedmioty. Doskonale wiedzieli, czego szukać i u kogo. Pewne też było, że obrabowani będą milczeć. Tymczasem jeden z napadniętych, który akurat miał układ z policją, bezczelnie poszedł poskarżyć się na amerykańską agencję. No i Egon wpadł. Po poprzednich wyrokach teraz zanosiło się na dłuższą odsiadkę. Toteż zmiękł. Prokurator Marcin Michalski z Prokuratury Okręgowej w Katowicach, delegowany do Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej, pozyskał go na świadka koronnego. Czyli bezkarność za wszystko, co wie, pod warunkiem że nie ma rąk umoczonych we krwi. Czyli nikogo nie zabił. To również on przekonał później do współpracy, za nadzwyczajne złagodzenie kary, kilku szefów Psycho Fans.
No i Egon zaczął spowiedź swojego życia. Czasami tak niewiarygodną, że CBŚ musiało powołać specjalną komórkę do weryfikacji jego wynurzeń. Mówił prawdę. Dzięki niemu wyjaśniono m.in. zagmatwaną do tej pory sprawę sprzed niemal 20 lat – porwania gliwickiego handlarza narkotyków i żądania okupu. Egon znał sześciu sprawców z imienia, nazwiska, pseudonimu i adresu. Znał też powiązania Grzegorza B., aktora filmu Patryka Vegi „Bad Boy” i współautora scenariusza „Polityki”. Śledczy trafili do niego już w tym roku. Ma zarzuty o handel narkotykami i powoływanie się na wpływy w Służbie Więziennej na Podkarpaciu.
Największa taka akcja CBŚ
Jednak najcenniejsza wiedza Egona dotyczyła najsekretniejszych tajemnic Psycho Fans i Wisła Sharks, z którymi przez lata współpracował. Przygotowania do akcji przeciwko tym grupom trwały w środowisku pseudokibiców kilka miesięcy. 21 maja trzy lata temu miała miejsce największa akcja CBŚ w historii tej formacji. Ruszyło do niej ponad tysiąc funkcjonariuszy, wspieranych przez ABW, Straż Graniczną i oddziały antyterrorystyczne komend wojewódzkich w Katowicach i Krakowie. Tego dnia i w ciągu kilku następnych zatrzymano ponad stu najgroźniejszych pseudokibiców, w tym wielu szefów obu gangów.
Czytaj też: Kibice Legii Warszawa nie rzucają pierwsi kamieniem?
Małej grupie udało się wymknąć, kilku bossów ściganych jest do dzisiaj. Uciec udało się m.in. Pawłowi M., „Miśkowi”, i Łukaszowi B., „Balusiowi”. Misiek od jakiegoś czasu miał już wykupione wakacje na Bari, a w protokole, który wyciekł z krakowskiej prokuratury, już jako skruszony przestępca zeznał: – Na początku kwietnia zadzwonił do mnie Mirek z Gdańska i uprzedził, że całe miasto gada, iż „ateki” (policyjni antyterroryści) szykują się do akcji w Krakowie przeciwko kibicom.
Tajemniczy Mirek dowiedział się o tym od jednego z antyterrorystów, z którym spotykał się na siłowni. „Ateki” były w stałej gotowości, a do akcji miało dojść do dwóch miesięcy. I doszło. Wiedza cenna, być może dopełniona jeszcze jednym telefonem z Gdańska: – Właśnie wyruszyli. Miśka zatrzymano we Włoszech pięć miesięcy później.
Już w Krakowie chętnie poszedł na współpracę. Przyznał się m.in. do współudziału w drugim napadzie psychofansów na Jarosława P., „Lotka”, i do udziału w posiekaniu maczetami Daniela D., „Romka”. Krew się lała, owszem, ale nie było skutków śmiertelnych.
Z kolei Baluś przez kilka miesięcy ukrywał się u zaprzyjaźnionego pseudokibica w Krakowie. W pewnym momencie uznał, że to nie ma sensu, a jedynym dla niego wyjściem jest pójście na współpracę. W czasie jednej z rozpraw przeprosił rodzinę zamordowanego Dariusza Pastora: – Żadne barwy klubowe nie mogą usprawiedliwiać tego, że odebrało się komuś życie. Żałował swojej przeszłości. Sędzia Ewa Wrońska zapytała, dlaczego zdecydował się na współpracę z wymiarem sprawiedliwości. – Wiedziałem, jakich zbrodni się dopuściłem, i zdecydowałem, że chcę z tym skończyć. Dodał, że dla niego działalność w Psycho Fans zakończyła się w tamtym październiku wraz ze śmiercią Dariusza Pastora.
Czytaj też: O Polsce znów źle się mówi za granicą. Z powodu chuliganów
Prokuratura szła na skróty
Na sali sądowej dochodzi do prania brudów i prób dyskredytacji małych świadków koronnych. Ale dochodzi też do kompromitowania prokuratury i sądu, które – według obserwatorów procesu – w wielu przypadkach idą na skróty.
Na jednej z rozpraw Krzysztof P., ps. „Gogel”, wskazując na Balusia, powiedział: – Bandyci i narkomani obrali sobie taki kierunek życia, aby być przestępcami, nie pracować, tylko żyć wygodnie ponad stan, z handlu narkotykami, przemytu i kradzieży. Balowali do białego rana w agencjach towarzyskich, korzystając z prostytutek żeńskich i męskich. A teraz, kiedy pętla się zaciska, skorzystali z art. 60 kodeksu karnego.
I dodał: – Straciłem pracę, straciłem możliwości pomocy w utrzymaniu oraz wychowaniu moich synów, co jest dla mnie bardzo ważne. Nie tak jak Łukasz B., który zostawił swoją partnerkę z niepełnosprawnym dzieckiem i przez wiele lat nie płacił alimentów. A teraz w telewizji i gazetach opowiada o swojej przemianie.
Oskarżony Konrad S., ps. „Skubel”, przypomniał, że od 2008 r. uczciwie pracował w dwóch kopalniach, a w 2014 został ratownikiem górniczym. Brał udział w akcjach, ratował życie z narażaniem swojego. Zwrócił się do Dawo: – W przeciwieństwie do Dawida W., który powinien mieć pseudonim „Sutener”, ponieważ utrzymywał się z prostytucji własnej konkubiny, z czego zrobił stałe źródło dochodu.
Wtórował mu Łukasz L., „Lucky”: – Stopień jego zdemoralizowania obrazuje fakt, że zmusił swoją partnerkę i matkę swoich dzieci do prostytucji.
Oskarżony Mateusz Sz.: – Postawiono mi zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej od co najmniej 1 kwietnia 2010 r. Tak się składa, że miałem wtedy 14 lat!
Mateusz L., ps. „Młody Lucky”, wytykał na rozprawie nieścisłości w zeznaniach małych świadków koronnych. Wskazywał sprzeczności w protokołach i akcie oskarżenia: – Ewidentnie ktoś tutaj kłamie i opowiada bzdury wyssane z palca… Kiedy zaczął odnosić się do oskarżeń o handel narkotykami, prowadzący sędzia przerwał mu, że przecież nie ciąży na nim taki zarzut. Wtedy Młody Lucky podał sądowi numer strony w swoim akcie oskarżenia z tym właśnie zarzutem.
A Maślak wręcz krzyczał na sali sądowej: – Nie było żadnej grupy, a prokurator zarzuca mi kierowanie nią w latach 2010–17. Tymczasem pierwsze przestępstwo, o które mnie oskarżył, jest datowane na 2015 r. Czyli pięć lat kierowałem gangiem, ale nie popełniałem przestępstw!
Kamil D., ps. „Kamel”, wyszedł z aresztu ze względu na trudną sytuację rodzinną. Za własne pieniądze zamówił w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie opinię biegłego antropologa, której nie chciała zlecić Prokuratura Krajowa, choć wnioskował o nią cztery razy. Kamela oskarżono m.in. o kradzież flag ze stadionu GKS Katowice. Baluś zeznał, że to właśnie on zamykał bramę stadionu po skoku. Napad zarejestrowały kamery monitoringu.
Opinia Amandy Krać, specjalistki ds. antropologii, zaprzecza przyjętym ustaleniom: „Przeprowadzone badania z zakresu antroposkopii i antropometrii wykazały znaczące różnice w zakresie typu budowy sylwetki, jak również wysokości sylwetki. (…) Można zdecydowanie wykluczyć, że M1 (mężczyzna widoczny na nagraniu) to Kamil D.”.
Czytaj też: Bułgaria. Kibole politycznie użyteczni
Prawda leży tam, gdzie leży
W marcu poprzedniego roku wielkim zaskoczeniem było odwołanie prokuratora Marcina Michalskiego z delegacji do Prokuratury Krajowej. Tym samym od sprawy odsunięto głównego oskarżyciela. Przełożeni prokuratora uzasadniali swoje posunięcie konkretnymi zastrzeżeniami co do niewłaściwego sposobu wykonywania obowiązków, a jego decyzje miały narazić na niebezpieczeństwo uczestników jednej ze spraw. I tyle.
Ale trzeba przypomnieć, że już na pierwszej rozprawie obrońcy oskarżonych zgłosili nieprawidłowości w przygotowanym przez Michalskiego akcie oskarżenia. Dotyczyły zarzutów, które pojawiły się w akcie, ale nie zostały przedstawione oskarżonym w trakcie śledztwa. Zapowiedziano, że czynności podejmowane przez odwołanego prokuratora będą przedmiotem postępowania wyjaśniającego.
We wrześniu ubiegłego roku przed koszarami katowickiej policji pod hasłem „Stop niesprawiedliwym aresztom” odbył się protest matek, żon i partnerek oskarżonych. Protestowały także „przeciwko małym świadkom koronnym, brylującym w mediach i wielokrotnie zmieniającym swoje zeznanie”. Zdaniem protestujących całe oskarżenie wisi na kłamstwach Balusia. Pani Ilona, matka Łukasza i Mateusza L., mówiła: – Nie przyszłyśmy tutaj krzyczeć, aby wypuścić niewinnych. Niech sąd zdecyduje, kto jest winien, a kto nie, ale trzyletni areszt to tortury w państwie prawa.
Mówi się, że prawda leży po środku. Mądrzy mówią, że prawda leży tam, gdzie leży. Pozyskanie prawdy jest ważne dla sprawiedliwego osądu spraw. Bez niej damy prawo do przemocy, jaka zdarzyła się w ogródku piwnym u Boba Fosse′a.
Korzystałem z informacji „Gazety Wyborczej”, TVN24, „Dziennika Zachodniego” i „Dziennika Polskiego”.
Czytaj też: Kibole, czyli co jest druzgocące dla wizerunku Polski?