Pierwszy nalot policji na rodziny protestujące przed krakowską siedzibą PiS przeciw przetrzymywaniu uchodźców na granicy wywołał wśród obecnych tam dzieciaków szok. Tylko trzylatek, któremu funkcjonariusz zabrał nowe, ledwo otwarte opakowanie kredy, rozpaczał i płakał w głos. Inne przedszkolaki wsiadały do radiowozów razem ze spisywanymi mamami, nie rozumiejąc, co się dzieje. – W pewnym momencie pojawiła się zapowiedź, że do narysowanych na chodniku domków wezwany będzie technik kryminalistyki, by ustalić, czy nastąpiło trwałe uszkodzenie mienia. „Ale przecież deszcz zmyje kredę” – próbowała wytłumaczyć policjantom czterolatka – opowiada Magda Pytlak, współorganizatorka protestu z ruchu Rodziny bez Granic. Jej córka, również czterolatka, od tamtej pory przed kolejnymi protestami dopytuje, czy znowu będzie policja (zwykle jest). Ale nie wzbrania się przed chodzeniem. Częstuje inne dzieci waflami ryżowymi, gra z nimi w klasy, wymyśla zabawy.
Dla wielu współczesnych kilkulatków udział w demonstracjach, niemal od urodzenia, bywa oczywistą częścią życia. Ich trochę starsi bracia i siostry, docierający właśnie do dorosłości, zaczęli uczestniczyć w protestach metrykalnie później, za to prędzej świadomie pojmując, że wokół dzieją się rzeczy, które pojąć trudno. Ostatnio jest to dramat uwięzionych na granicy dzieci i całych rodzin, wcześniej przemoc policji wobec uczestniczek strajków kobiet, jeszcze wcześniej atak na niezawisłość sądów i próba jej obrony w tłumnych marszach i pikietach. Regularnie zaliczają obecność na paradach równości, strajkach klimatycznych, a ostatnio także w akcjach poparcia dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej.
Fakt, czasem jest w tym pierwiastek fiesty. Ale zwykle też lęk i zagubienie wobec obrazów i dylematów przerastających tak kilku-, jak i nastoletni mózg.