AGNIESZKA SOWA: – Po przeczytaniu pańskiej książki pomyślałam, że to całe łowiectwo to jedna wielka ściema. Specjalna ustawa Prawo łowieckie, szumna nazwa „gospodarka łowiecka”, a tak naprawdę chodzi o garstkę ludzi, 128 tys. polujących, i myśliwski biznes z obrotami rzędu 300 mln zł rocznie.
ZENON KRUCZYŃSKI: – Setki przedsiębiorstw w Polsce mają obrót większy niż ta cała „gospodarka łowiecka RP”. Nie powiedziałbym, że to garstka ludzi. Myśliwi są wszędzie, a społeczna, ekologiczna, ekonomiczna, kulturowa, świadomościowa szkodliwość łowiectwa jest faktem. Boleśnie dosłownie widać szkody w przyrodzie. Według GUS myśliwi każdego roku zabijają około półtora miliona dzikich zwierząt. Samych ptaków ginie mniej więcej 700 tys., z czego tylko 200 tys. to te zastrzelone na miejscu i ujęte w statystykach. Pozostałe pół miliona to śmierci odroczone w czasie – tych się nie wykazuje. Są to te ptaki, które dostają jedną, dwie śruciny i nie dają rady dalej lecieć na zimowiska z rodzinnym stadem, wraz z upływem krwi tracą siły, muszą wylądować i mogą tylko odprowadzić wzrokiem oddalający się klucz. Dla myśliwych dzikie ptaki są niczym kolorowe rzutki, strzelanie do nich to superzabawa. Lecz te rzutki są przecież żywe! Poranione konają tygodniami w męczarniach, ukryte gdzieś w szuwarach.
Strzał do ptaka jest piekielnie trudny.
Krzyżówka może lecieć 110 km na godzinę, a myśliwi to nie są snajperzy – to w ogromnej większości zwykli amatorzy strzelectwa. Więc strzelają bez opamiętania i co któryś ptak spada. Ale takie odroczone śmierci stają się posępnym losem również dużych zwierząt. Sami myśliwi szacują, że 25–30 proc. z nich jest najpierw ranionych. Później te ranne biedaki gania się z psami, ściga, strzela po raz drugi, trzeci, piąty… Część z nich umknie temu horrorowi i będzie dogorywać zaszyta gdzieś w lesie.