Ewa i jej córka Nina zaczęły „ćwiczyć z Ewą Chodakowską” jeszcze w marcu ubiegłego roku, w pierwszych tygodniach pandemii. – Jak połowa znajomych z Instagrama. Zdjęcia z domowych treningów przeplatały się z memami, że z lockdownu nigdy nie wyjdziemy, bo nie zmieścimy się w drzwiach – wspomina Ewa. Razem z córką, 14-latką, przebierały się w legginsy, rozkładały w salonie maty i w rytm wyznaczany przez trenerkę na 60-calowym ekranie robiły brzuszki, podskoki i skręty. – Ale ćwiczenia Ninki stawały się coraz bardziej forsowne. Na raz robiła nie 50 brzuszków, ale 300, do tego intensywne treningi „kardio”. Odpadłam – opowiada Ewa. A młoda zaczęła ćwiczyć dwa razy dziennie. I z czasem także mniej jeść. – Jako dwunastolatka, dwa lata wcześniej, Ninka zrezygnowała z mięsa. Ale dbałyśmy, by w jej diecie były wszystkie potrzebne składniki – mówi Ewa dalej. Jesienią uderzyło ją, że talerz, na którym córka przygotowała sobie posiłek, wygląda jak barwne arcydzieło, ale nie ma na nim nic kalorycznego. Był pomidor, liście szpinaku, papryka. – Zniknęło pieczywo, cieciorka, orzechy – zauważyła kobieta. – Poprosiłam, by Nina stanęła na wagę. Pokazała 34 kg przy wzroście 150 cm. Pół roku wcześniej na anoreksję zachorowała siostrzenica Ewy. – Gdy usłyszałam diagnozę, że Nina ma to samo, z nerwów natychmiast odczułam nawrót własnej bulimii. Ewa pomyślała: muszę się napchać jedzeniem, a potem zwymiotuję.
Letni wysyp
Lekarze i terapeuci potwierdzają wyraźnie widoczne w światowych badaniach tendencje: pandemia Covid-19 zadziałała jak wyzwalacz na rozwój zaburzeń odżywiania. – Ma to dwa oblicza. Przybywa osób chorujących po raz pierwszy, a jednocześnie 80 proc.