Społeczeństwo

Szpitale nie są gotowe na piątą falę i omikron. „Nikt nic nie wie”

Oddział intensywnej terapii w jednym z lubelskich szpitali Oddział intensywnej terapii w jednym z lubelskich szpitali Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Minister może planować, ale potem się okaże, że tu nie ma lekarzy, tam nie ma tlenu, a gdzie indziej brakuje pielęgniarek. Takie ogólnikowe plany dobrze się sprzedają na konferencji, ale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – mówi dr Marcin Murmyło.

AGNIESZKA SOWA: Piąta fala pandemii już się rozpędziła, liczba zakażeń rośnie prawie o 100 proc. tydzień do tygodnia. Eksperci przedstawiają dwa scenariusze. Pierwszy jest optymistyczny, bazujący na mniejszej zjadliwości wariantu omikron: w szpitalach będzie potrzeba 20–25 tys. łóżek, tak jak w poprzedniej fali. I drugi, katastroficzny: 60–100 tys. łóżek. Który wydaje się bardziej prawdopodobny?
MARCIN MURMYŁO: Niestety, wariant drugi, bo to są prognozy tych, których modele epidemii do tej pory się sprawdzały. Dziś, przynajmniej na Dolnym Śląsku, są wolne miejsca. Pytanie, czy to cisza przed burzą, czy też omikron jest już z nami, ale w inny sposób chorujemy, nie tak ciężko, i pacjenci się po prostu do szpitali nie zgłaszają.

I nie testują się.
Diagnostyka bardzo kuleje. Dostęp do testów jest teraz utrudniony, bo część firm zrezygnowała po ostatniej obniżce wyceny świadczenia. Ludzie też niechętnie się wymazują, bo to oznacza izolację dla nich i kwarantannę dla bliskich. I mimo to wzrost odnotowanych zakażeń jest ogromny, co dobrze nie rokuje.

Można mieć tylko nadzieję, że to ostatnie uderzenie. Każda epidemia chorób wirusowych kończyła się tym, że przychodził wariant bardziej zakaźny, ale łagodniejszy. Omikron daje mniej powikłań w układzie oddechowym, a do tej pory główny atak szedł na układ oddechowy, tu mamy największą powierzchnię styku ze światem zewnętrznym. Jakby tak rozłożyć płuca na płasko, to mamy kort tenisowy.

Jest szansa, że ten wariant wyprze inne dotychczasowe, zakazimy się wszyscy, większość – zwłaszcza zaszczepieni – przejdą chorobę łagodnie. Chociaż szczepienia, szczególnie wektorowe, słabiej chronią przed zakażeniem tym wariantem. Ale już przed ciężkim przebiegiem i powikłaniami – tak. No i kolejna nadzieja: jest już koniec stycznia, w marcu powinno być lepiej.

Czytaj też: Omikron. Więcej zakażonych, mniej ciężko chorych

Czyli byle do wiosny? Mam wrażenie, że to strategia rządzących: przeczekać, licząc na to, że omikron okaże się łaskawy i jakoś się prześlizgną.
Tak to, niestety, wygląda. Ale statystyka jest nieubłagana i przy tak ogromnej liczbie zakażeń, jaka jest prognozowana i jaką widzimy w innych państwach, do których omikron dotarł wcześniej, będzie potrzeba hospitalizacji dziesiątków tysięcy chorych i nie jesteśmy do tego przygotowani – wbrew zapewnieniom władzy.

Nie wystarczy miejsc w szpitalach?
Przede wszystkim nie wystarczy personelu medycznego. Zabraknie zresztą wszystkiego, leków, tlenu. Jest słaba izolacja osób zakaźnych – we Wrocławiu nie ma ani jednego izolatorium, a wchodzimy w trzeci rok epidemii. Ciągle słabe jest śledzenie epidemiologiczne, troszkę lepsze niż w ubiegłym roku, ale to dalej nie jest to, co powinno być. To wszystko ma olbrzymie znaczenie w ograniczaniu epidemii. I to trzeba było przygotować.

Nie mamy żadnej pewności, że przebieg choroby będzie łagodniejszy. A nawet jeśli, to i tak 2–3 proc. tych, którzy zachorują, będzie wymagało leczenia szpitalnego. A mogą zachorować wszyscy niezaszczepieni, prawie 20 mln Polaków.

Dzieci i covid: mity i prawdy. Najmłodsi też chorują, zakażają, umierają

Minister zdrowia powiedział, że jesteśmy przygotowani na 60 tys. łóżek.
Gdzie? Kiedy? Nikt nic nie wie. Nie ma planowania i przewidywania, czyli zarządzania epidemią. Powinno to wyglądać w ten sposób, że każde województwo ma szczegółowy plan. Jak liczba zakażeń osiąga x, a odsetek zajętych łóżek wynosi y, to szpital A otwiera dodatkowy oddział na 30 miejsc, a szpitale B i C są w gotowości do uruchomienia swoich oddziałów. Tak się powinno zarządzać epidemią. A nie zaskakiwać dyrektora szpitala w piątek o godz. 14, że od poniedziałku ma mieć dodatkowy oddział covidowy, a tu nie ma śluz, lekarzy, pielęgniarek.

W medycynie każda decyzja podejmowana nagle, ad hoc, jest obarczona bardzo dużym ryzykiem. Trzeba mieć przygotowane schematy działania, różne w zależności od rozwoju sytuacji, bo nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się będzie działo, i monitorować sytuację, podejmując w odpowiednim momencie przemyślane wcześniej decyzje.

Czytaj też: Ikea walczy z covidem i kontrowersji się nie boi

Czy te 60 tys. łóżek, o których zapewnia minister zdrowia, to jest w ogóle realne?
Z perspektywy mojego regionu to nie jest realne. Szpitale są nieprzygotowane i nie wiedzą, który, kiedy, w jaki sposób i przy jakiej liczbie pacjentów ma tworzyć te dodatkowe łóżka. Minister może więc planować, ale potem się okaże, że tu nie ma lekarzy, tam nie ma tlenu, a gdzie indziej brakuje pielęgniarek. Takie ogólnikowe plany dobrze się sprzedają na konferencji, ale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Pozostaje nadzieja, że zakażenia omikronem będą miały lżejszy przebieg i nie będzie kilkuset ofiar codziennie.
Nadzieja zawsze jest. Ale równolegle widzę też, niestety, ogromną różnicę w jakości opieki nad pacjentem covidowym między szpitalami wojewódzkimi, klinicznymi, wyspecjalizowanymi ośrodkami a szpitalami powiatowymi. W jakości opieki, sprzętu, leków, personelu. Epidemia ujawniła to, że nie mamy równego dostępu do ochrony zdrowia. Medycyna w powiatach bardzo często jest medycyną frontową: żeby przetrwać. Chciałbym zobaczyć statystyki zgonów w porównaniu do liczby hospitalizacji i stanu pacjentów w poszczególnych jednostkach. Takich statystyk nie ma. Żeby wyciągać wnioski, iść do przodu, podnosić jakość, konieczny jest audyt.

Minister zapowiada, że w piątej, omikronowej fali muszą się uaktywnić lekarze podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Mają leczyć nie tylko przez telefon. Ale za tym postulatem nie idzie ani bat, ani marchewka.
I dlatego będzie tak, jak było, i dalej będą królować teleporady. Zapowiedziano wprawdzie obowiązkową wizytę dla pacjentów powyżej 60. roku życia, ale przewiduję z tym duży problem, bo większość ludzi nie będzie w stanie przyjechać do poradni własnym transportem. Więc zostaje wizyta domowa. A obawiam się, że lekarze rodzinni są tak zwartą i silną grupą, że żaden minister nic im nie może nakazać, o ile sami nie zechcą czegoś zrobić. A żeby chcieli, muszą mieć motywację finansową.

W pewnej grupie chorych teleporada może wystarczyć, ale chodzi o to, żeby nie przegapić tych, u których przebieg choroby będzie ciężki. A nie wszyscy mówią o tych objawach. Zwłaszcza w covidzie bardzo często zdarzają się pacjenci dysymulujący, którzy w ogóle nie zgłaszają duszności, nie odczuwają ich. Znowu – to wszystko trzeba było przygotować wcześniej, nie w ostatniej chwili.

Czy jest coś, co można jeszcze zrobić teraz?
Spróbować przeorganizować szpitale. Bo ta fala będzie wyglądała inaczej, my to już widzimy. Teraz pacjenci będą się zgłaszać z zawałem, udarem, nowotworem, zaostrzeniem choroby przewlekłej, a covid będzie dodatkowym znaleziskiem. Już w tej chwili to widzimy, to jest jedna trzecia pacjentów, którzy covid mają dodatkowo, bezobjawowo najczęściej, a są hospitalizowani z innego powodu.

Czytaj też: Jak leczy prawica. Brednie na temat specyfików na covid

Jak takie przeorganizowanie miałoby wyglądać?
Na każdym oddziale – ortopedii, kardiologii, urologii, neurologii – powinna być wydzielona część covid.

Czyli tak, jak było w trzeciej fali?
Podobnie, wtedy były szpitale III stopnia dedykowane w całości takim chorym. Teraz będzie ich znacznie więcej. W tym tygodniu mieliśmy już pięciu takich pacjentów.

I co z nimi robicie?
Mamy jeden osobny oddział dla pacjentów dodatnich z różnymi chorobami kardiologicznymi, neurologicznymi. Nadzoruje go ortopeda. Oczywiście pacjenci mają swojego specjalistę w zależności od tego, z jakim schorzeniem podstawowym są hospitalizowani, ale już pacjent neurochirurgiczny nie ma pielęgniarki neurochirurgicznej, którą by miał na oddziale. Nie jest to więc najlepsze i najbardziej efektywne rozwiązanie. Wszędzie jest daleko, a lekarze muszą biegać między oddziałami i za każdym razem się przebierać.

I liczyć minuty spędzone z pacjentem dodatnim, żeby dostać dodatek.
Poprzednio te dodatki dla wszystkich to też nie było dobre rozwiązanie. Ale teraz wajcha jest przesunięta w drugą stronę. Każde przebranie się w kombinezom, każde wejście na oddział zakaźny lekarz musi odnotować. To jest absurd. Cel był taki, żeby ukrócić patologię, którą sami stworzyli, i ja się zgadzam, że to była patologia. Ale złe rozwiązanie zastąpiono gorszym. I tak jest, niestety, ze wszystkim.

Dr Grzesiowski dla „Polityki”: Co ma liczba osób na weselu do omikrona?

Dr Marcin Murmyło jest pulmonologiem, który przez trzy lata kierował Dolnośląskim Centrum Chorób Płuc, a ostatnio został zwolniony z funkcji przez rządzący regionem PiS. Dr Murmyło był także prezesem Konsorcjum Szpitali Wrocławskich.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną