Z nowym taryfikatorem było jak u Hitchcocka. Ludzie jeszcze nie zdążyli wytrzeźwieć po sylwestrze, a już w mediach trąbili o mieszkance Warszawy, która dostała 1,5 tys. zł mandatu za wyprzedzanie na pasach. Manewr był spektakularny, bo wyprzedzała oznakowany radiowóz. Jednak to wysokość mandatu była newsem dnia. Dzień wcześniej za to samo wykroczenie obowiązywał mandat z widełkami od 50 do 500 zł. I 8, a nie 10 pkt karnych. A teraz nawet gdyby policjant chciał być wyrozumiały, to i tak musiał dać 1,5 tys. Ustawodawca nie zostawił funkcjonariuszom przestrzeni na negocjacje – w myśl zasady zero tolerancji. W myśl tej samej zasady kierowca Audi, który 1 stycznia pędził przez Warszawę 160 km na godzinę, zapłacił 2,5 tys. mandatu i stracił prawo jazdy na trzy miesiące. Jak skomentował to na forum jeden z internautów: „No i skończyło się rumakowanie”.
Popatrz do góry
Po 16 latach w warszawskiej drogówce J. ma już własną mapę trupów. Mówi, że pierwszego nie zapomina się nigdy. Zresztą trudno, żeby było inaczej, skoro na miejscu okazało się, że nie mogą znaleźć głowy kierującego. Ciało było przypięte pasami. Auto fantazyjnie rozbite. Tylko głowy brakowało. Losowali z kolegą, kto otworzy drzwi i zajrzy pod siedzenia. Padło na niego. Sięgnął po klamkę. Szarpnął. I… w czasach, w których wszyscy policjanci chcieli pracować w warszawskiej drogówce, jemu jakoś nagle się odwidziało. Tym bardziej że dyżurny cisnął, co z tą głową, bo trzeba było coś powiedzieć prokuratorowi. Zameldowali, że głowy nie ma. Ale szukają. Starsi i bardziej doświadczeni koledzy połączyli się z nimi przez radiostację i kazali sprawdzić, czy na podsufitce nie ma czasem takiej większej plamy. Była.
Takich historii J. ma więcej, ale taktownie milknie, kiedy się go prosi, żeby nie kontynuował.